Pomysł założenia Domu Nieśmiertelnego Muzyka każdego dnia sprawdza się naprawdę znakomicie. Z wielką satysfakcją obserwuję, jak jednoczą się ze sobą muzycy różnych epok i stylów, różnych krajów i kontynentów, różnej wrażliwości i temperamentów.

Do takiej dość banalnej refleksji natchnął mnie dzisiaj widok jednego z francuskich stolików, przy którym w znakomitej komitywie spędzali czas w oczekiwaniu na posiłek Debussy, Saint-Saëns, Poulenc, Couperin i pochylający się nad nimi wysoki jak tyczka i chudy jak patyk Jean-Philippe Rameau.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że skoro dla Rameau zabrakło siedzącego miejsca, to jest on w pozycji petenta, ale nic bardziej mylnego. Uważniejsze przyjrzenie się gestom, spojrzeniom i mimice zwłaszcza Debussy’ego i Camille’a Saint-Saënsa, wyraźnie pokazywało, że to Rameau rozdaje karty. Za każdym razem, gdy się odzywał wszyscy pozostali milknęli, od czasu do czasu okazując aprobatę delikatnym skinieniem głowy lub lekkim pomrukiem akceptacji.

Trochę mnie to zaskoczyło. Wiedziałem wprawdzie, że Rameau zastąpił we francuskiej operze eksponowane miejsce Lully’ego, co usprawiedliwiałoby zainteresowanie się nim przez Claude’a i Poulenca, ale skąd ta afirmacja ze strony Camille’a… Jeszcze bardziej nieoczekiwane było dla mnie wycofanie się na drugi plan przez Couperina. Postanowiłem to zbadać…

Grupka Francuzów wyraźnie świetnie się bawiła. Gdy byłem już dostatecznie blisko, żeby mój Phonak wychwycił ich głosy, usłyszałem rozbawionego Debussy’ego:

– Naprawdę wyrzuciłeś psa przez okno z trzeciego piętra tylko dlatego, że szczekał podczas koncertu?

– To są półprawdy i legendy. To był parter, a pies wyleciał przez okno tylko dlatego, że szczekał nie w rytmie muzyki…

– A jak to było z tym księdzem, który przyszedł do ciebie z ostatnim namaszczeniem?

– Nie przyjąłem sakramentu, bo klecha tak fałszował podczas śpiewów, że powstałem z łoża śmierci i wyrzuciłem go za drzwi…

– E tam, chyba tylko tak mówisz, a tak naprawdę to pewnie żal ci było położyć na tacę. Wszyscy wiemy, że chodziłeś w jednej parze butów i udawałeś biedaka, a po twojej śmierci znaleziono ukryty spory majątek…

Rameau stężał, jakby celnie trafiony zatrutą strzałą, wyprostował się i z grobową miną powiedział:

– To był posag dla mojej córki. Poza tym wcale nie byłem taki skąpy, bo wspierałem finansowo kilku uzdolnionych młodych kompozytorów. Jeśli mogę sobie coś zarzucić, to chyba tylko to, że nie miałem zbyt dobrego wyczucia, bo żaden z nich nie dostał się do naszego Domu i nie może dzisiaj potwierdzić mojej dobroczynności.

– Ja ją potwierdzam – niespodziewanie odezwał się starszy od Rameau o kilkanaście lat Couperin – kilku z nich również mnie próbowało naciągnąć na datki…

– A jeśli już rozmawiamy poważnie, to chciałbym ci powiedzieć, że często ostatnio słuchałem twoich solowych utworów z czasów, zanim jeszcze zacząłeś pisać niemal wyłącznie opery i powiem ci coś, co mnie samego zdumiało. Wiem, że wszyscy zachwycają się twoimi koncertami klawesynowymi, ale ja zdecydowanie bardziej wolę te twoje piekielne kawałki na klawesyn solowy. Wcale nie potrzebuję dodatkowych fletów, skrzypiec czy altówki. Twój samotny klawesyn zapełnia muzyką całą przestrzeń i wręcz wsysa powietrze wokół…

Rameau spoglądał na swojego odwiecznego rywala ze zdumieniem większym niż zadowolenie, a Couperin nie przerywał:

– Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu, że na tym dość topornym klawesynie udało ci się uzyskać efekt ptaków szykujących się do snu. Słyszę ich trzepoczące w locie skrzydła, które tracą impet przy lądowaniu i muszę powiedzieć, że to, to i ja umiałem napisać. Ty jednak potrafiłeś jeszcze przedstawić muzyką klawiszy moment, gdy otrzepywały swe skrzydła i gdy składały je wzdłuż ciała przed snem. Czapki z głów…

Rameau przyglądał się Couperinowi dość podejrzliwie, aż w końcu nie wytrzymał i spytał:

– Czy ty sobie ze mnie żartujesz?

– Ależ skąd. W każdej opowieści jest jednak trochę prawdy i trochę zmyślania. To tak, jak z tym twoim psem, co go wyrzuciłeś przez okno…

INSPIRACJA WPISU: