Już przy śniadaniu przysiadł się do mnie Hector i zaraz po przywitaniu spytał wprost:
– Widział Mistrz tę wczorajszą pielgrzymkę waltorni?
– Widziałem Hektorze, ale wydaje mi się, że to mocno dęty problem…
Uśmiechnął się i nie czekając na przyzwolenie, przysiadł się do stolika.
– A pamięta Mistrz, jak dżentelmeńsko zachował się w związku z tym finałem Niccolo Paganini. Kupił sobie nowiuteńką altówkę od Stradivariego i zauroczony moim „Sabatem” poprosił o równie demoniczny utwór z diaboliczną partią altówki…
– No pewnie, że pamiętam. Chciał podtrzymać swój wizerunek…
– No tak, tylko że ja poznałem wtedy Harriet Smithson i zupełnie co innego śpiewało mi w mojej zakochanej artystycznej duszy. No i napisałem „Harolda w Italii”…
– Piękne dzieło, ale nie wirtuozerskie, nie dla Paganiniego…
– Tak, to nie była wymarzona partia dla Niccola, ale… mimo tego… zapłacił, i to całkiem nieźle…
– Nie miałbyś ochoty odwiedzić go jutro…?
– Czemu nie, nawet z chęcią i… bez lęku…
