Opisując losy kolejnych gigantów muzyki, nauczyłem się, że nie sposób przewidzieć, jak potoczą się ich losy. Czasami niepowodzenia wzmacniały, a czasami wpędzały w wieloletnią depresję. Czasami ostra krytyka potrafiła skutecznie wygasić żar talentu, a czasami skandale towarzyszące występom budowały reputację artysty, skandalizującego co prawda, ale jednak artysty…

Te oceny zmieniały się zresztą wraz z upływem czasu. Możliwość wglądu w całe życie i w całą twórczość każdego z mieszkańców DNM-u otwierała zupełnie nowe pryzmaty ocen.

Kto by kiedyś pomyślał, że tutaj jedną z trwalszych przyjaźni będzie relacja Głazunowa z Prokofjewem?

Jeszcze za swoich studenckich czasów Siergiej mocno „podpadł” jednemu ze swoich wykładowców, a jednocześnie dyrektorowi Konserwatorium w Petersburgu. Aleksander Głazunow wielokrotnie dawał wyraz niechęci do pewnego siebie, nieokrzesanego młodzieńca, który swoją nowatorsko brzmiącą muzyką ustawiał nauczycieli w pozycji muzycznych dinozaurów.

Buntowniczą eksperymentalną muzykę Prokofjewa chłonęli młodzi, ale starsi wykładowcy i muzyczni krytycy mocno zgrzytali zębami.

Kończący podyplomową naukę gry na fortepianie występ Prokofjewa na scenie konserwatorium z jego własną kompozycją, przyciągnął na widownię kilka tysięcy widzów, spodziewających się sensacji i skandalu…

Nie zawiedli się. Młodzi po wysłuchaniu dynamicznego koncertu fortepianowego wywołali owację i wymusili trzy bisy Siergieja występującego w podwójnej roli kompozytora i pianisty.

Starsi nazwali koncert „prymitywną kakofonią”, „muzycznym błotem”, „dziełem szaleńca” niezasługującym na miano muzyki, a samego Prokofjewa gotowi byli oblec w kaftan bezpieczeństwa.

Odpowiedź Siergieja na krytykę „starszyzny” była wymierzona tak celnie, że nie sposób o tym nie wspomnieć.

Niecałe dwa lata później, dokładnie 18 maja 1914 roku odbywał się konkurs pianistyczny dla czołowych studentów Konserwatorium. Wymogiem było wykonanie koncertu, który był już wydany drukiem.

Prokofjew postanowił wystąpić z własnym koncertem, a by spełnić konkursowy warunek, wydrukował u jednego z wydawców 20 egzemplarzy swego dzieła i dość bezczelnie rozdał świeżo wydrukowane, pachnące jeszcze farbą kopie członkom jury konkursu.

Zależało mu na wygranej, bo główną nagrodą najważniejszego w konserwatorium konkursu im. Antoniego Rubinsteina był nowiutki fortepian. Ponieważ przeczuwał, że nie ma szans w klasycznie wycyzelowanych koncertach Mozarta lub w którymś z moich, świadomie wybrał swój, chwaląc się kolegom, że zrobił to głównie dlatego, aby jury nie mogło stwierdzić, czy gra z zachowaniem obowiązujących wykonawczych kanonów.

Fortel udał się wyśmienicie. Pomimo tego, że jeden z jurorów żądał wyrzucenia Prokofjewa z sali i pomimo ogromnego oburzenia samego Głazunowa, który uznał muzykę Siergieja za „pełną szkodliwych tendencji” i przekonywał, że przyznanie mu nagrody tylko „wzmocni jego zgubne skłonności” większość jurorów pod wpływem brawurowej gry i entuzjazmu publiczności przyznała nagrodę Sierioży.

Nagroda smakowała tym pyszniej, że nie została przyznana szkolnemu pupilowi, lecz muzycznemu łobuzowi, wyrzutkowi muzycznej historii. Dodatkowym smaczkiem było to, że fortepian nie trafił do Nadieżdy Gołubowskiej – głównej rywalki Prokofjewa w konkursie, na czym bardzo zależało jednemu z jurorów…

O względności ocen świadczyć może to, że tę samą grę Prokofjewa młodzi uznali za zasługującą na „tysiąc fortepianów”, a starsi odczuwali to samo jak „wyścig tysiąca wariatów ścigających się w zamkniętym kręgu”.

A dzisiaj wszystko się zmieniło. Gołubowskiej nie ma w DNM-ie, podobnie jak jej interesownego nauczyciela Liapunowa, a Prokofjew chodzi przynajmniej raz w tygodniu na długie spacery po parku w towarzystwie Głazunowa i wyraźnie świetnie się czują w swojej obecności.

Ciekawostką jest to, że to Siergiej wskazuje kierunek spaceru…

INSPIRACJA WPISU: