Gustav Mahler zapytany o wrażenia po premierze swojej genialnej „Piątej” powiedział lekko zasmucony, że nikt nie zrozumiał jego muzyki i że marzy mu się podróż w czasie, tak z 50 lat po swojej śmierci, aby wtedy jeszcze raz zagrać tę swoją symfonię po raz pierwszy — z innymi muzykami i dla innej publiczności.

Miał dużo racji w takiej ocenie, a pomylił się jedynie w określeniu czasowej perspektywy, w której jego twórczość zostanie tak mocno doceniona i prawidłowo oceniona. Już wcześniej pojawiły się genialne wykonania, ale dopiero setna rocznica jego śmierci przyniosła istny wysyp nagrań z utworami Mahlera, a jego samego, co mówiąc szczerze, mocno mnie ubodło, niektórzy uznali wręcz za najwybitniejszego symfonika wszech czasów.

Od kilku dni widuję Gustava jak przechadza się po DNM-owych ogrodowych ścieżkach w towarzystwie Claudio Abbado. Pierwszego dnia dosyć mocno mnie to zdumiało, bo przecież nie przepadam za wykonaniami Claudia, ale zaraz po powrocie do domu włączyłem sobie jego wykonanie „Piątej” i… wszystko stało się jasne. Koniecznie muszę przeprosić Abbado… Może zaproszę go na kolację z włoskim makaronem. Claudio już raz próbował tej metody nawiązania ze mną dobrego, smakowitego kontaktu.

Następnego dnia zapytałem Mahlera, czy mogę dołączyć do niego w trakcie wieczornego spaceru, a Gustav nie miał nic przeciwko temu i chyba nawet się ucieszył.

Wieczorkiem, zaraz po kolacji, ruszyłem w stronę ogrodu i już po drodze zaintrygowała mnie większa niż zazwyczaj ilość muzyków zmierzających wyraźnie w tym samym kierunku co i ja.

Gdy zobaczyłem Mahlera otoczonego rozłożystym wianuszkiem kompozytorów, dyrygentów i muzyków już wiedziałem. Wieść o moim spotkaniu z Gustavem rozeszła się lotem błyskawicy i wszyscy czekali na „pojedynek gigantów”.

Najbliżej Mahlera stał Abbado. Tuż obok stali, z tych których rozpoznawałem: Kubelik, Barbirolli, Bernstein… Zaskoczyło mnie, że nie ma wśród nich Karajana… może nie chciał się wtapiać w tłum…

Przywitałem się z wszystkimi, a podchodząc do Abbado powiedziałem:

— Kiedyś nastawiłem się do ciebie jak do jeża i straciłem przez to zdolność do racjonalnej oceny. Miałem pecha, że zacząłem słuchać twoich wykonań akurat od tych, które nie przypadły mi do gustu. Gdybym zaczął od twojej „Piątej” Gustava to już od dawna miałbyś we mnie wiernego fana na wieki. Lepiej jednak później niż wcale…

Mina szczęśliwego Claudia warta była największych odkrytych skarbów.

— Gustavie, powiedz mi, proszę, czemu w tak wielu twoich kompozycjach przewija się motyw śmierci. Również w „Piątej” zamieściłeś marsz pogrzebowy i muszę przyznać, że ten początek symfonii, gdy głosem trąbki zwołujesz anioły do uczestnictwa w kondukcie żałobnym to prawdziwa maestria poruszająca do głębi…

— Nie gniewaj się Mistrzu, ale ja wcale żadnych aniołów nie przywoływałem. One tam już były! A ze śmiercią obcowałem od dziecka, zmarło ośmioro mojego rodzeństwa…

— Nie wiedziałem…! A ta czwarta część, to tak lirycznie kołyszące Adagietto…? Czy harfa śpiewa głosem twojej żony Almy?

— Nikt do tej pory tego nie zauważył. Może to i lepiej. Czy wiesz Mistrzu, że Alma, której dedykowałem to Adagietto, nawet nie przyszła na premierę…

— Nie żałuj Gustavie — odezwał się z boku Bernstein — A poza tym tak piękną miłosną muzyką można tak samo witać, jak i żegnać. Ja tym twoim cudnym Adagietto, przy akompaniamencie łez milionów ludzi, pożegnałem w 1968 roku Roberta Kennedy’ego!

INSPIRACJA WPISU: