Gdy po raz pierwszy przybyłem do Wiednia jako szesnastolatek, to głównym moim marzeniem było spotkać Mozarta. Owszem, słyszałem, że to niezły ancymon, ale nawet mi to imponowało, no i ta jego niewiarygodnie piękna muzyka… Mógł być samym diabłem, a ja i tak poszedłbym wtedy za nim w ogień.

Nie było mi jednak dane spotkać Wolfganga, bo akurat wtedy, gdy ja przez dwa tygodnie szukałem po Wiedniu jego śladów, on wyjechał do swojej cierpiącej matki.

Dziś jestem starszy, a gdzie tam, dziś jestem STARY… i inaczej patrzę na Wolfganga. Szczerze mówiąc, omijam go dość szerokim łukiem, ale ta jego boska muzyka… nie pozwala mi o nim zapomnieć. Nie mogło go zabraknąć na zwołanym kiedyś przeze mnie spotkaniu Apostołów muzyki. I choć żartobliwie zrobiłem z niego wtedy Judasza, to jednak wiem, że jemu to miejsce w panteonie kompozytorów należy się jak mało komu…

Pomimo mojej fascynacji Mozartem nie do zaakceptowania przeze mnie są jednak pojawiające się czasami głosy, że mój „Trzeci” fortepianowy czerpie wzorce z 24. koncertu Wolfiego. Bzdura! Bo co, bo tonacja identyczna… Też coś… Nie jestem plagiatorem! Stać mnie na własne pomysły! Czy ja naprawdę muszę to komukolwiek udowadniać…?!

Przypomniałem sobie mój pierwszy publiczny występ z tym „Trzecim” i chyba nigdy nie zapomnę przerażonej miny Ignaza von Seyfrieda, organizatora koncertu. Ignaz wiedząc, że gram „Trzeci” bez kompletnego zapisu w partyturze partii solowej czekał w napięciu na moment, kiedy wszystko się rozsypie. A jednak nie doczekał się, wszystko się udało!

Partię solową spisałem dopiero rok później tuż przed koncertem mojego ucznia Ferdinanda Riesa, który nie wiedząc, czy zdążę, przygotował na swój występ własną kadencję. Uznałem to wtedy za bezczelność, ale nie wyrzuciłem go z grona uczniów…

Wszyscy wiedzieli, że przeżywam ciężkie chwile po tej piekielnej wiadomości o głuchocie i wiele mi wtedy wybaczano… Ile mnie kosztowało samozaparcia, aby z rozpaczliwej wściekłości nie wyrzucić z koncertu jego lirycznej środkowej części, jednej z najbardziej lirycznych, jakie kiedykolwiek napisałem. Byłem wściekły na okrutnie karzący mnie los, ale jednak nie zabiło to jeszcze wtedy wciąż drzemiących we mnie delikatności i czułości…

Tak naprawdę to wcale nie miałem ochoty koncertować, ale moi przyjaciele zastosowali podstęp, namawiając mnie na testy nowego modelu fortepianu o poszerzonej klawiaturze. Temu nie potrafiłem się oprzeć…

Zrobię sobie na trochę przerwę w pisaniu i posłucham jakiegoś wykonania. Dawno nie słuchałem Kempffa pod Kempenem, a bardzo, bardzo lubię ich grę… A może jednak posłucham Gézy Andy, chociaż w samym Largo…

No i wpadłem we własne sidła!

Minął wieczór, minęła noc, już dawno rozświtało się niebo nad DNM-em, a ja wciąż nie mogę przestać słuchać…

Dzięki Nekronetowi i dzięki Spotify mam dostęp do setek wykonań każdej swojej kompozycji. Gdyby mi przyszło wskazać komuś pięć najlepszych wykonań np. „Trzeciego” to nie potrafiłbym się ograniczyć do tak małej liczby. Niektóre z wykonań zostawiam w pamięci tylko dla jednego dźwięku, dla jednego taktu, dla jednej frazy — całe szczęście, że robię to przede wszystkim dla siebie, dla wiecznego wypełnienia swojej muzycznej pamięci i przed nikim nie muszę się z tego tłumaczyć. I tak bym nie umiał!

INSPIRACJA WPISU: