Ależ jestem zmęczony…
Od wielu godzin przyjmuję pielgrzymki kompozytorów i muzyków, którzy z niebiańskich nudów albo z ziemskiej potrzeby dowartościowania przychodzili do mnie z propozycjami kolejnych konkursów.
Nie pomagały łagodne perswazje, nie pomagały groźne miny ani nawet gniewne pomruki…
Na szczęście mam w zanadrzu broń, skuteczną broń…
Wyjąłem swojego Phonaka i ostentacyjnie położyłem go na stoliku, tuż obok otwartej w połowie książki…
– Wyczerpały mi się baterie, muszę iść po nowe — burknąłem, dając wyraźnie do zrozumienia wszystkim przybyłym, że to najwyższy czas, aby… zniknęli…
Jak ja czekałem na tę chwilę… Tak bardzo chciałem wrócić do czytania, że nawet gdy miałem w uszach aparat to i tak nikogo nie słuchałem.
Podejrzałem u Kotka kilka książek, od których nie mógł się oderwać, odnalazłem je w Nekronecie, wyszukałem „kuriera najwyższych lotów” i mam…
Dziwne imię — Remigiusz. A niech mu tam…
Na samą myśl o powrocie do książki poczułem dreszczyk emocji i lekki ziąb duszy, a może nawet mróz…?
Czego by tu posłuchać w tle?
Myślę, że dla ocieplenia emocji dobre będą sonaty Josepha. Tak, Haydn ani nie przeszkodzi, ani nie wkurzy…
