Ależ jestem zmęczony…

Od wielu godzin przyjmuję pielgrzymki kompozytorów i muzyków, którzy z niebiańskich nudów albo z ziemskiej potrzeby dowartościowania przychodzili do mnie z propozycjami kolejnych konkursów.

Nie pomagały łagodne perswazje, nie pomagały groźne miny ani nawet gniewne pomruki…

Na szczęście mam w zanadrzu broń, skuteczną broń…

Wyjąłem swojego Phonaka i ostentacyjnie położyłem go na stoliku, tuż obok otwartej w połowie książki…

– Wyczerpały mi się baterie, muszę iść po nowe — burknąłem, dając wyraźnie do zrozumienia wszystkim przybyłym, że to najwyższy czas, aby… zniknęli…

Jak ja czekałem na tę chwilę… Tak bardzo chciałem wrócić do czytania, że nawet gdy miałem w uszach aparat to i tak nikogo nie słuchałem.

Podejrzałem u Kotka kilka książek, od których nie mógł się oderwać, odnalazłem je w Nekronecie, wyszukałem „kuriera najwyższych lotów” i mam…

Dziwne imię — Remigiusz. A niech mu tam…

Na samą myśl o powrocie do książki poczułem dreszczyk emocji i lekki ziąb duszy, a może nawet mróz…?

Czego by tu posłuchać w tle?

Myślę, że dla ocieplenia emocji dobre będą sonaty Josepha. Tak, Haydn ani nie przeszkodzi, ani nie wkurzy…

To 46. odcinek opowieści o mieszkańcach Domu Nieśmiertelnego Muzyka, która z czasem przekształci się w cykl „1000 utworów muzyki klasycznej, których warto posłuchać chociaż raz w życiu.

Jeśli lubisz ten blog i zależy Ci na jego kontynuacji, możesz wspomóc autora „Kroniki Ludwika” jednorazową lub cykliczną darowizną za pośrednictwem projektu Patronite albo z wykorzystaniem systemu PayPal.

INSPIRACJA WPISU: