Troszkę zaczyna mnie martwić Jessye Norman. Od czasu, kiedy zawitała do nas, nie potrafi znaleźć sobie miejsca, często widuję ja samotną na parkowej ławeczce lub na spacerach wokół placu powitalnego. Czyżby na kogoś czekała?

Muszę wymyślić jakiś sposób na tę jej samotność. Polubiłem ją i chętnie bym się z nią zaprzyjaźnił. Pamiętam jednak, jak opędzała się od Haydna i nie będę się narzucał. Mam jednak pomysł. Poproszę Schuberta o pomoc w szybszej aklimatyzacji Jessye… Wspólnie przygotujemy wieczór pieśni Franza. To musi ją zainteresować!

Schubert, mimo krótkiego życia, napisał ponad 600 pieśni na głos solowy z towarzyszeniem fortepianu i częstokroć są to przepiękne perełki, czasami nawet dorodne perły. Piękno i wysoka jakość komponowanych pieśni sprawiła, że kompozytorzy tacy jak Schumann, Mendelssohn, Dvořák, Liszt czy też Brahms uznali Franza nie tylko za odnowiciela pieśni, ale przypisali mu nadanie pieśniom takiej rangi, że śpiewacy mogli się z nimi pojawiać w największych koncertowych salach muzycznego świata…

Nie wiem, który z nich wymyślił nazwanie Schuberta „księciem pieśni”, ale przydomek ten nie wzbudzał niczyich wątpliwości i stał się powszechnie używanym potwierdzeniem oczywistości. Może to Liszt wpadł na ten pomysł… Powiedział przecież kiedyś o Franzu, że to „najbardziej poetycki muzyk, jaki kiedykolwiek żył”, a w hołdzie dla jego talentu dokonał transkrypcji i aranżacji wielu dzieł Schuberta, zwłaszcza właśnie pieśni…

Jak opisali późniejsi biografowie Schuberta, skorzystał on w swej pracy z literackiego dorobku ponad 100 poetów, w tym Goethego, Schillera, Heinego, Rückerta i niewątpliwie precyzyjny dobór wierszy mocno sprzyjał uwolnieniu muzycznego potencjału kryjącego się w melodyce wartościowej poezji. Nikt tak, jak Schubert nie nadał pieśniom niemalże operowej dramaturgii…

Dokonania Schuberta większość doceniła jednak dopiero po jego śmierci, choć ja, bez zbytnich przechwałek, muszę się pochwalić, że jeszcze za jego życia powiedziałem kiedyś: „Naprawdę iskra boskiego geniuszu tkwi w tym Schubercie”. Może właśnie dlatego Franz darzył mnie taką miłością wielbiciela i jak już kiedyś napisałem – fana…

Dopiero tu w DNM-ie dowiedziałem się, że Franz uczestniczył w moim pogrzebie, stojąc z pochodnią nad moim grobem, a na pięć dni przed swoją śmiercią specjalnie zaprosił do siebie skrzypka Karla Holza z jego muzykami, aby po raz ostatni usłyszeć mój kwartet cis-moll. To właśnie wtedy Holz zapisał: „Król Harmonii wysłał Królowi Pieśni przyjazny bilet na ostatnią podróż…”.

Schubert na własną prośbę został pochowany niedaleko mnie, na wiejskim cmentarzu Währing w Wiedniu i razem ze mną został w 1888 roku ekshumowany i przeniesiony do Zentralfriedhof. Też dopiero tutaj dowiedziałem się, że szczątki nas obu osobiście z trumien wyciągał Anton Bruckner. Kiedyś muszę mu za ten objaw szacunku serdecznie podziękować…

Rozmyślając tak, doszedłem do kwatery Franza, zastukałem, a po zaproszeniu do środka otworzyłem drzwi i zobaczyłem… Jessye Norman siedzącą przy Schubercie z uśmiechniętą, wyraźnie szczęśliwą miną…

Wygląda na to, że nie zdążyłem ze swoim pomysłem, ale nie szkodzi… Jest dobrze…

INSPIRACJA WPISU: