Jak co roku odprowadziłem Hildegardę i Richardis do bram DNM-u. Czułem się w obowiązku pożegnać je, nie chcąc dopuścić do tego, by czuły się osamotnione i niepotrzebne. Ponownie ubrane w skromne szaty mniszek nie zwracały już na siebie uwagi strojem i wyglądem, a przyjaciół nie miały u nas zbyt wielu. Mało kogo interesowała dwunastowieczna muzyka…

— Mistrzu Ludwiku — usłyszałem miły głos Richardis. Również Hildegarda odwróciła się w moim kierunku i spojrzała na mnie dość smutnym wzrokiem. Czyżby niezbyt chętnie opuszczała naszą odwiedzaną przez kurierów nekropolię…?

— Dowiedziałyśmy się, że piszesz kronikę i mamy do ciebie prośbę. Wiemy, że nie ma tu w DNM-ie żadnego z anonimowych twórców muzyki z naszych czasów i będzie ci ciężko znaleźć konkretne dzieła przypisane kompozytorom, których nie miałeś okazji poznać osobiście. Widziałyśmy tu tylko Perotina, Leonina i Le Chanceliera…

— To prawda. Ostatnio przedstawił mi ich Machaut…

— Czy mógłbyś jednak choć jednym zdaniem wspomnieć o tych setkach muzyków, którzy ubarwiali życie średniowiecza, a dziś są całkowicie zapomniani…

— Obiecuję, że wspomnę o nich w swojej kronice. Będziecie mogły to sprawdzić za rok. Zapraszam do nas ponownie…

Pożegnałem Hildegardę i Richardis, wróciłem do siebie i zacząłem dumać jakby tu spełnić złożoną obietnicę.

Powinienem wspomnieć o setkach trubadurów w Prowansji, o truwerach z północy Francji, minnesingerach z Nadrenii, bardach w Irlandii oraz o wędrownych wagantach. Jedni bawili dworskie elity w pałacach władców, inni wychwalali rycerskie wyczyny, jeszcze kolejni ofiarowali swój śpiew Bogu i kościołowi, a niektórych ich pieśni wspierały w marszu i krucjatowym boju. Wielu z nich ze śpiewu uczyniło sposób na dostatnie i wygodne życie…

Ciężko pisać jednak o czymś, czego jedynym zachowanym do dzisiaj świadectwem stał się jeden zbiór odkryty w roku 1803 w opactwie Benediktbeuern w Bawarii. Ten zbiór zawiera 254 pieśni i w dużym błędzie byłby ten, kto, sądząc po miejscu jego znalezienia, próbowałby określić charakter tego zbioru. Kościelnych pieśni jest w nim akurat najmniej. Są natomiast satyryczne, biesiadne, miłosne, a nawet erotyczne.

O tym, że teksty te musiały być pieśniami, świadczą zawarte niekiedy w tym zbiorze neumy, które stanowiły dość prymitywną formę zapisu przebiegu muzyki. Zapisane kropki i kreski rzadko kiedy określają wysokość dźwięku i czas jego trwania, w zasadzie wskazują tylko czy dana nuta jest ustawiona wyżej, czy niżej niż poprzednia i nie określają o ile wyżej lub niżej są kolejne nuty.

Można sądzić, że taki zapis mógł być przydatny tylko tym śpiewakom, którzy już wcześniej poznali melodię. Mimo tego te neumy stanowią niezaprzeczalny dowód podejmowania prób zapisu muzyki.

Odnaleziony na 119 arkuszach pergaminu rękopis napisany został dwoma charakterami pisma przez dwóch skrybów i uzupełniony dodatkowymi kartkami dołożonymi później. W 1847 roku niejaki Schmeller nazwał ten zbiór, po łacinie, od miejsca jego znalezienia, Carmina Burana — Pieśni z Beuern i tak pozostało do dzisiaj. Wśród tekstów najwięcej jest łacińskich, lecz znalazły się również starofrancuskie i staroniemieckie.

To wspaniały świadek historii muzyki — świadek śpiewający o moralności, o miłości, o upodobaniach do rozrywek i używek, o seksie, o chciwości tych, którzy śpiewaków nie obdarowują jałmużną, jawnie kpiący z kapłaństwa i jego przywar, chętnie sięgający do tekstów Owidiusza ze „Sztuki kochania” – czy takie spektrum zainteresowań ukazanych w jednym zbiorze mogło przejść bez echa?

Otóż powiem, że niestety mogło! I gdyby nie Carl Orff, który stworzył genialną współczesną muzykę do 24 spośród tych tekstów, to zapewne tak właśnie by się stało. Może odwiedzę Carla niedługo? Ciekawe jak on trafił na ten zbiór?

Swoją drogą to bardzo intrygujące jak niewiele działo się w europejskiej muzyce 600 lat po tym, gdy w Chinach grały już 100-osobowe orkiestry…

INSPIRACJA WPISU: