Wieść o moim powrocie nie wywołała trzęsienia nieba. Wszyscy co prawda witali mnie kurtuazyjnymi słowami lub gestami, ale tak naprawdę to Seiji Ozawa świecił najjaśniejszym blaskiem.

Oczywiście nie zdążyliśmy na przywitanie, a pierwsze jego dni w DNM-ie wyraźnie pokazują, że będzie ważną personą w naszym światku, może nawet kimś w rodzaju mentora dla wielu. Piszę to bez cienia zazdrości, bo sposób, w jaki potraktował informację o użyczeniu nam sprzętu, wzbudził we mnie uznanie i szacunek.

Nie dość, że podziękował Akeo Watanabe za mądrą decyzję, to jeszcze obiecał nam dostęp do nowszych modeli posiadanego przez siebie sprzętu. No, no!

Szybko się zresztą okazało, że marketingowe talenty Ozawy są najwyższej klasy. Dzień po dniu odwiedzał w ich pokojach wszystkich mieszkańców Domu Nieśmiertelnego Muzyka, witał się z nimi i przedstawiał sam siebie, a idący za nim krok w krok Watanabe podawał mu podarunki dla każdego z witanych.

Prezentami były precyzyjnie dobrane, spisane na liście trzymanej przez Akeo, płyty z muzyką idealnie pasującą do obdarowywanego, przekazywane z osobistym zaproszeniem do ich odsłuchu w pokoju i na sprzęcie Ozawy.

Seiji wywołał taką euforię, że gdyby dziś ogłoszono wybory na prezydenta naszego DNM-u, to zostałby nim jednomyślnie! Takiego wejścia nie miał jeszcze nikt!

W takim stanie rzeczy niewielu zwróciło uwagę na mój powrót i jedynie Leoš Janáček podszedł do mnie z trzymaną dyskretnie za plecami płytą z japońskim masteringiem jego dzieł dyrygowanych przez Rafaela Kubelika.

– Poruszyło mnie to, jak wielowymiarowo spoglądasz na miłość – powiedział, a mnie aż zatkało ze zdumienia. Czyżby on lepiej rozumiał moje myśli niż ja sam?

– Związek miłości ze śmiercią, jak u Teodory Händla, to bardzo skomplikowana relacja, ale nie mniej złożone są więzi miłości z nienawiścią, z rozpaczą, miłości z aktywnością twórczą, z wolą życia lub po prostu działania, z chęcią bycia lepszym…

– Miałem 63 lata, byłem żonaty, przeżyłem także kilka romansów, kilka kompozytorskich wzlotów i porażek, ale dopiero gdy spotkałem Kamilę Stösslovą, to wtedy sam na sobie zrozumiałem, w czym tkwi obsesyjna siła miłości i pożądania, mogących być jednocześnie potężnym twórczym afrodyzjakiem.

– Nie przeszkadzało mi, że jest młodsza ode mnie o 38 lat, że jest mężatką, że ma córkę. Nawet to, że wodziła mnie za nos i nigdy nie powiedziała mi na głos, co do mnie czuje, nawet to zniosłem.

– Rozsadzała mnie energia, która trysnęła ze mnie najlepszymi moimi kompozycjami. Tak, jak kiedyś w operze „Jenůfa” opisałem swój ból po śmierci ukochanej córki, tak i teraz szukałem sposobu, by pisać o miłości.

– Z pomocą przyszła mi moja fascynacja kulturą rosyjską. Z osadzonej w połowie XVII wieku powieści Mikołaja Gogola wybrałem postać Tarasa Bulby, zaporoskiego Kozaka, który stanął przed dylematem pogodzenia miłości do swojego narodu z miłością ojcowską do syna Andrieja, którego niepatriotycznie nastawiony los związał gorącym uczuciem z córką polskiego wojewody Kowna.

Miłość jest w samym centrum każdego ich czynu!

Andriej walczy po stronie Polaków, ale kiedy w bitwie zbliża się do niego ojciec, uświadamia sobie swoją zdradę i pochyla głowę, poddając się ciosowi, który z ręki rodzica nadchodzi szybko i jak najmniej boleśnie. Czy można sobie wyobrazić większy dramat!

Złożona historia zaporoskich Kozaków i Polaków, ich wojen u swego boku i przeciwko sobie, przyniosła wiele ofiar po obu stronach, wiele okrucieństw i brutalnych tortur. Drugiego syna Tarasa Bulby porwano po jednej z bitew i przewieziono do Warszawy na okrutną egzekucję, podczas której wzywał on swego ojca nie po pomoc, lecz z oczekiwaniem zemsty.

Mszcząc się za utratę synów i własnej narodowej tożsamości Taras Bulba walczy wraz ze swym pułkiem Kozaków aż do śmierci tak okrutnej, że nawet Gogol w nowej, poprawnej politycznie wersji, wybawił go od płomieni stosu rozpalonego przez Polaków.

Bardzo uważnie słuchałem Janáčka, gdy opowiadał, jak losy ludzi i całych narodów bywają ze sobą splecione i zazwyczaj naprawdę niełatwe, a ich wersje mocno odmienne w zależności od opowiadających, a mimo kolejnych słyszanych od niego słów nie potrafiłem się uwolnić od jednego jedynego obrazu.

Od dziś każda wzmianka o muzyce Janáčka, a jeszcze nie raz się spotkamy, już na zawsze przywoływała będzie z mej pamięci tę chwilę, gdy ojciec w imię ważniejszej dla niego odmiany miłości uśmierca własnego syna. Jeszcze drżę…

Miłość i śmierć!

INSPIRACJA WPISU: