Zmierzając na śniadanie, zobaczyłem na korytarzu prowadzącym do stołówki Gustava Mahlera podczas rozmowy ze swoim przyjacielem Bruno Walterem i swoim uczniem Otto Klempererem.

Nie spodziewając się, że czekają właśnie na mnie, przywitałem się i próbowałem ich ominąć, ale drogę zagrodził mi Walter, prosząc o pozwolenie na dołączenie ich trójki do mojego stolika, na co oczywiście chętnie wyraziłem zgodę.

Po wczorajszym przypomnieniu sobie swoich ostatnich kwartetów potrzebowałem kontaktu z kimś, kto mógł zrozumieć, jak mocno przeżywałem kontekst ich powstania i jak bardzo porusza mnie ich słuchanie. Mało kto mógł mnie zrozumieć tak dobrze, jak Mahler.

On też próbował się pożegnać za pomocą muzyki…

Gdy w 1907 roku przybył wraz z rodziną na wakacje do Toblach, nie mógł przewidzieć, jak dramatyczna będzie to wyprawa. Jadąc w Alpy, czuł jednocześnie złość i rozżalenie z powodu utraty niezwykle prestiżowej posady w Operze Wiedeńskiej, ale jednocześnie odczuwał z tego samego powodu ulgę i doznawał poczucia uwolnienia się od więzów, które coraz mocniej go oplatały.

Trzy dni po przyjeździe do Toblach jego starsza córka Putzi zachorowała na błonicę i po dwutygodniowych cierpieniach zmarła. Podczas pogrzebu matka Almy doznała zawału serca, a sama Alma była bliska załamania. W domu Mahlerów najczęstszym gościem był w tej sytuacji miejscowy lekarz, który podczas rutynowego badania odkrył nieuleczalną wadę zastawki serca u Mahlera.

Choroba przemieniła Gustava — stał się wyciszony, spokojny, cierpliwy i wyczekujący… Przekonany o nadchodzącej rychłej śmierci pracował z ogromną intensywnością, szukając sposobu na zapis muzycznego testamentu.

Do swojego pożegnania, tak wtedy myślał, wykorzystał otrzymany od przyjaciela ojca Almy zbiorek chińskiej poezji z czasów starożytnej dynastii Tang.

– Gustav był bardzo przesądny i wierzył w klątwę dziewiątej symfonii, która była granicznym dokonaniem nie tylko dla ciebie mistrzu, ale i dla Schuberta, Brucknera, Dvořáka — odezwał się Bruno Walter, idealnie wkomponowując się w tok moich myśli.

– Pamiętasz, napisałeś do mnie, że skończyłeś „najbardziej osobistą rzecz, jaką do tej pory napisałeś”, ale nie możesz mi jeszcze powiedzieć, co to jest – Bruno zwrócił się do Mahlera, a ten potwierdził jego słowa delikatnym skinieniem głową, po czym odezwał się łagodnym tonem:

– Orkiestrację dokończyłem zimą w Nowym Jorku, gdzie dostałem pracę w Metropolitan. Bojąc się, że może to być moje ostatnie dzieło, nie nazywałem go symfonią, ale sam do siebie mówiłem, że to „Jadeitowy flet” i dopiero rok później, gdy skomponowałem kolejną symfonię, wróciłem do poprzedniej pracy i dopisałem na dole zapisu nutowego: „Pieśń ziemi od Chińczyków. Symfonia na tenor, kontralt (lub baryton) i orkiestrę”.

– A to dlatego Bernstein upierał się, że to symfonia, a nie cykl pieśni?

– Uhm… on nawet mówił, że to moja „największa symfonia”…

Mahler podniósł się z krzesła, stanął przy Walterze, położył mu rękę na ramieniu i zapytał:

– Pamiętasz, co do ciebie napisałem po diagnozie?

– Najpierw byłeś mocno załamany, straciłeś swój wewnętrzny spokój i stanąłeś oko w oko z niczym, z niebytem…

– A później?

– Pamiętam, że napisałeś mi, że musisz „wrócić do życia jak początkujący i nauczyć się, jak stać się na nowo”. To, co zapamiętałem jednak najwyraźniej to zdanie, że „jesteś spragniony życia bardziej niż kiedykolwiek”, choć z uzyskaną świadomością życia w stałym cieniu śmierci.

– Tak właśnie było. A ty, drogi przyjacielu skomentowałeś to tak pięknie: „Gdy zmierzch rozpływa się w blasku zachodu słońca, mrok, jaki jego choroba rzuciła na jego ducha, przeszedł w blask zbliżającego się odejścia”.

– Gdy po raz pierwszy usłyszałem twoje pieśni do chińskich tekstów, sam się poczułem bezpieczniej i pewnie. Żegnałeś się ze światem, ale każdą nutą ostatniego „Pożegnania” podkreślałeś, że jesteś częścią Natury, a w naturze zawsze po zimie przychodzi wiosna…

– Rzeczywiście się żegnałem. Byłem pogodzony… do chińskiego tekstu dodałem własny akapit:

Nie będę już szukał dalekiego horyzontu,
Wciąż jest moje serce i czeka na swoją godzinę!
Urocza ziemia wszędzie kwitnie i rośnie na nowo.
Wszędzie i zawsze niebieskie światła na horyzoncie!
Na zawsze …

Walter podniósł się ze swojego miejsca, stanął twarzą w twarz do Mahlera i powiedział:

– Wielu z nas odczuwało razem z tobą. Nie wiem, czy wiesz, że jedna z najwspanialszych wykonawczyń twoich pieśni Kathleen Ferrier podczas wykonywania „Pożegnania” w naszym wspólnym występie w Edynburgu w 1947 roku wybuchła płaczem i nie mogła dokończyć śpiewu?

– Wiem, wiem, rozmawiałem z nią o tym. Ona wtedy, podobnie jak ja dziesiątki lat wcześniej, dowiedziała się, że umiera na raka… a ty swoim wykonaniem doprowadziłeś ją do łez — Gustaw uśmiechnął się lekko z łagodnego żartu, a potem objął Waltera i powiedział:

– „Nie znam nikogo, kto by mnie rozumiał tak dobrze, jak myślę, że to robisz i wierzę, że wszedłem głęboko do kopalni twojej duszy”.

INSPIRACJA WPISU: