Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że kontynentalno-brytyjskie zróżnicowanie nawyków estetycznych, o którym mówił wczoraj Ralph Vaughan Williams, przetrwało aż do dzisiaj. Uświadomiła mi to dopiero lektura wywiadu z Helmutem Lachenmannem, który stwierdził, że angielskie rozumienie piękna jest zdecydowanie bardziej idylliczne niż poza Wyspami, a mówiąc o swoim pojmowaniu tej kwestii, powiedział tak:

W mojej »kontynentalnej« praktyce myślenia o sztuce wolę patrzeć na piękno w bardziej dialektyczny sposób. Brzydka twarz Matki na słynnym rysunku Albrechta Dürera, z jej całkowicie gorzkim, starym, nawet antypatycznym i przygnębionym obliczem, jest piękniejsza niż atrakcyjność jakiejkolwiek uznanej gwiazdy filmowej – z powodu innowacyjnej intensywności”.

Według Lachenmanna piękno – lub, jeśli wolimy, przyjemność artystyczna – pozostaje arbitralnym i przypadkowym prywatnym wyborem, indywidualną oceną.

Żeby mieć szansę na zobaczenie takiego piękna, które wymyka się utrwalonym nawykom, trzeba porzucić swoje dotychczasowe upodobania i być przygotowanym na znalezienie i usłyszenie go tam, gdzie do tej pory wydawałoby się to wręcz niemożliwe.

Pomimo tego, że całkiem niedawno napisano w „Los Angeles Times”, że „twórczość Lachenmanna jest dziwna nawet jak na standardy nowej muzyki” wcale nie oznacza to, że nie szuka on swojej wizji piękna.

Z oceną skuteczności tych poszukiwań bywało bardzo różnie. Wielokrotnie był wyróżniany, a i owszem, ale gdy otrzymał prestiżową nagrodę „Deutscher Musikautorenpreis”, organizatorzy gali poprosili go o wskazanie czterominutowego fragmentu któregoś ze swoich utworów.

Lachenmann spełnił prośbę, przedstawiając kilka sugestii muzycznej ilustracji ceremonii, a po kilku dniach otrzymał list z informacją, że po przesłuchaniu fragmentów zrezygnowano z odtwarzania muzyki…

Kiedy w 2013 roku w czasie Promsów odtworzono w obecności księcia Karola jeden z jego utworów, Lachenmann na spotkaniu w kuluarach powiedział do zakłopotanego księcia Walii: „Postaraj się to polubić”. Podchwycone przez media hasło stało się mottem tournée po Ameryce i szczerze mówiąc, powtarzane jako humorystyczna scenka z udziałem Windsora, przyniosło Niemcowi większą popularność niż sama muzyka.

Sens komponowania widział nie tylko w uzyskaniu swojej wizji piękna, ale również w doświadczeniu dzięki sztuce stanu transcendencji, przywracającego ludzkości jasność widzenia i zapraszającego do otwarcia umysłów. Bez transcendentnych doświadczeń muzyka była dla Lachenmanna tylko rozrywką i nie zasługiwała na miano sztuki.

Uważał, że „społeczeństwo, w którym żyjemy, nie jest absolutnie wolne; że jesteśmy zdominowani, skażeni, sparaliżowani, znieczuleni i osłabieni przez wiele wpływów komercyjnych, które tworzą czarną dziurę idiotyzmu, która tylko czeka, aby nas wessać. To jest tak katastrofalne, jak każda ideologia”.

Ratunkiem może być prawdziwa sztuka, „która musi się wyróżniać jako szansa na przygodę, na podróż dla duszy. Musimy być w stanie poszerzać horyzonty naszych doświadczeń, ale także rozpoznawać siebie jako istoty zdolne do refleksji nad naszymi świadomymi horyzontami”.

Lachenmann zostawia za sobą wszelkie tradycje muzyczne i natychmiast proponuje nową estetykę muzyki, wywodzącą się przede wszystkim z przebogatej palety pomijanych dotychczas dźwięków. Proponuje nowe zjawiskowe brzmienia, a, jak napisała w 2014 roku w miesięczniku Odra Monika Pasiecznik, jego twórczość odbierana do niedawna „jako sucha i trzeszcząca niczym chrust muzyka szmerów i zgrzytów, z biegiem lat zaczyna nabierać kształtów, a to, co było niegdyś prowokacją i negacją, jawi się dziś jako czyste piękno”.

Potwierdzeniem poglądów, że koniecznie musi przyjść nowe, jest niewielka wskazówka pozostawiona przez Lachenmanna w jednym z ważniejszych swoich utworów [Mouvement (-vor der Erstarrung)], która prowadzi wprost do opowiadania Franza Kafki pod tytułem „Przemiana”.

Gregor Samsy – główny bohater tego opowiadania – budzi się pewnego dnia jako ogromny chrząszcz leżący na grzbiecie. Dźwięki jego wysiłków, by się odwrócić i powrócić do życia są „fantasmagorycznie energetyczne”, lecz kończą się bezradnością wyrażoną zanikającą muzyką i powolnym zastyganiem w bezruchu przy zgodzie dotychczasowej ludzkiej rodziny, która z ulgą przyjęła śmierć Gregora-chrząszcza, całą nadzieję na przyszłość przenosząc na jego ciężarną siostrę, która zwiastowała nowe życie…

Czyż nie jest ta metafora czytelna nadzwyczaj wymownie?

INSPIRACJA WPISU: