Jest mi błogo dobrze. Tak bardzo, że nie chciałbym do opisywania tego stanu używać jakichkolwiek słów…

Od kilku godzin słucham fortepianowych pieśni Mendelssohna i dotarło do mnie, jak bezsensowna była przeczytana kiedyś recenzja, w której niezbyt rozgarnięty krytyk napisał o muzyce Felixa, że jest „tylko piękna”.

To przecież właśnie to piękno, tak wielkie, że przymyka mi oczy i pieści liryczne zakamarki mojej duszy, sprawiło, że jest mi tak błogo.

Czuję się tak dzięki muzyce, która „wypełnia duszę człowieka tysiącem lepszych rzeczy niż słowa”, a „myśli wyrażone przez tę muzykę nie są na tyle nieokreślone, by wymagać dodatkowego opisu, lecz wręcz przeciwnie, są wystarczająco precyzyjne i bez słów”…

Być może rację ma pianista Charles Rosen, stwierdzając, że nie ma w tych pieśniach Mozartowskiej dramatycznej mocy, ale jest jednak niezwykła lekkość i melodyjna łatwość jak u Wolfganga. Może rzeczywiście nie ma w nich emocjonalnej intensywności Schuberta, ale jest równie głęboki liryzm jak u Franza… Jest „proste piękno, które nie budzi pytań i nie próbuje nas zagadnąć; urzeka, ale nie prowokuje ani nie zadziwia!”

Uciekając dzisiaj od własnych słów, zacytuję na koniec samego Felixa: „Jeśli zdarzy mi się mieć na myśli pewne słowa do jednej lub drugiej z tych piosenek, nie chciałbym nikomu o nich mówić, ponieważ te same słowa nigdy nie oznaczają tych samych rzeczy dla innych”.

INSPIRACJA WPISU: