Kończyłem już swój codzienny spacer, gdy nagle zobaczyłem wśród parkowych drzew przemykającą w stronę biblioteki postać. Dobrze wiedziałem, kto to jest, ale nie podjąłem próby nawiązania z nim kontaktu. Również i Carlo Gesualdo, bo o nim mowa, nie zbliżał się ani do mnie, ani do nikogo innego.

Tylko w dniach, w których w bibliotece dyżur miał Strawiński, Carlo wyczekiwał w pobliżu wejścia na moment, gdy nie było w środku nikogo innego poza dyżurnym, wchodził do biblioteki, czujnie rozglądając się dookoła, wybierał z półek jakieś nuty lub wiersze i choć wiedział, że Igor jest jego wielkim admiratorem, nie wdawał się w rozmowę, lecz chyłkiem wymykał się na zewnątrz. Gdy zdarzało się, że w międzyczasie ktoś jeszcze wszedł do budynku biblioteki, Carlo zachowywał się jak dzikie zwierzę schwytane w pułapkę. Porzucał wybrane tomy i rzucał się do ucieczki.

Wiele mieliśmy z nim problemów. To na jego przykładzie musieliśmy wypracować jakieś reguły podejmowania decyzji co do obecności w DNM-ie osób chorych psychicznie lub przestępców. A Gesualdo na pewno był obłąkany i prawdopodobnie był mordercą! Za przyjęciem go do naszej nekropolii zadecydowało tylko to, że żaden ziemski sąd nie skazał go za zbrodnie, a obłąkanych już kilku w DNM-ie i tak mieliśmy…

Kiedyś próbowałem na własną rękę i dla własnej ciekawości dowiedzieć się, jak to było z tą domniemaną zbrodnią Gesualdo i stwierdziłem, że jest tak wiele niejasności w przebiegu zdarzeń, że być może jeszcze raz powinniśmy rozważyć kwestię jego pobytu w DNM-ie.

Według XVI-wiecznych relacji Gesualdo – książę Venosy i hrabia Conzy ożenił się z najpiękniejszą kobietą Neapolu – Donną Marią d’Avalos, która w wieku zaledwie 25 lat zdążyła już dwukrotnie owdowieć, a jej poprzedni mężowie zmarli z powodu „nadmiaru szczęścia małżeńskiego”, jak zapisano w kronikach.

Dwa lata po ślubie Donna Maria wdała się w romans z równie jej pięknym księciem Andrei – Fabrizio Carafą i udawało im się utrzymywać ten związek w tajemnicy przez kolejne dwa lata, aż w końcu w nocy z 15 na 16 października 1590 roku Gesualdo przyłapał parę kochanków na gorącym uczynku i z udziałem trzech służących zamordował oboje, wystawiając później ciała na widok publiczny przed pałacem jako dowód… zachowania swojego honoru!

Znam dokładny opis miejsca zbrodni i samych ciał ofiar wskazujący na niezwykłą brutalność zabójców, ale przywoływanie tych scen świadomie pominę.

Książę był nie tylko księciem, ale i synem siostrzenicy aktualnie urzędującego papieża Piusa IV, siostry kardynała Carlo Borromeo, więc sąd szybko go od winy uwolnił. Gesualdo bardziej niż sądu bał się jednak zemsty rodzin zamordowanych kochanków. Uciekł do swego zamku w Venosie, a dla zachowania bezpieczeństwa nakazał całkowite wycięcie lasów wokół zamku. Lęk przed zemstą stał się chorobliwą obsesją Gesualdo.

Nie ucichły jeszcze głosy o śmierci kochanków, a pojawiły się nowe doniesienia, że za niespodziewaną i tajemniczą śmierć trzyletniego synka również odpowiada Gesualdo, który miał uznać go za nieswoje dziecko.

Coraz częściej i coraz głośniej mówiono też, że Gesualdo oszalał i że w swoim szale zaczął opętańczo tworzyć muzykę, która wymową słów i brzmienia stała się jego błaganiem o boskie wybaczenie.

Postępowi choroby nie zapobiegło kolejne małżeństwo, z którego nowa żona szybko uciekła od katującego ją męża, a Gesualdo coraz bardziej przytłoczony poczuciem winy i postępującą chorobą zatrudnił na swym dworze kilkunastu osiłków, których jedynym zadaniem było katowanie swojego pana w dniach, w których ten nie miał ochoty się uśmiechać. Jeśli zbili go za mało, to dodatkowo biczował się aż do utraty przytomności. W wolnych od bicia i przytomnych chwilach komponował…

Dziwnie to zabrzmi, lecz piękna i ekspresji muzyce Gesualdo dodawały jego obsesje i lęki, które sprawiały, że podstawowym motywem tekstów komponowanych przez niego madrygałów stały się cierpienie, rozpacz i śmierć, częstokroć podawane w formie oksymoronów: żywa śmierć, umierające życie, kochająca nienawiść, nienawistna miłość, ekstaza bólu…

Tę siłę oksymoronowych sprzeczności najlepiej oddaje tekst zawarty w madrygale „Morro, lasso”: „Umieram, jestem nieszczęśliwy z powodu mojego bólu, a to, co może dać mi życie, to to, co mnie zabija”.

Słowa takie jak ból, płacz, grzech, ciemność, śmierć, światło niebieskie, wstawiennictwo, przebaczenie i odkupienie pojawiają się w tekstach madrygałów tak często i z tak intensywną emocjonalnością, kontrastami dynamiki i napięcia muzycznego, i z dysonansową harmonią, jakich nie znano dotychczas w muzyce.

Poczucie winy i wyrzuty sumienia całkowicie obezwładniły Gesualdo, który osobom z zewnątrz wydawał się opętanym przez demony. Leczony przez „czarownice” krwią menstruacyjną i nasączonym nasieniem chlebem, do końca życia próbował wybłagać odkupienie komponowaną muzyką, madrygałami i pasyjną muzyką sakralną. Zamówił także obraz ołtarzowy dla kościoła Santa Maria della Grazie w Mediolanie, na którym to obrazie widnieją postacie niemowlęcia oraz mężczyzny i kobiety wskazujących palcami na klęczącego w modlitwie Gesualdo, a namalowany Jezus Odkupiciel oczywiście unosi swą prawą rękę w rozgrzeszeniu…

Tego rozgrzeszenia pragnął Gesualdo do ostatnich swoich obłąkanych, szaleńczych dni. W jego madrygałach wyraźnie słychać dźwięk bólu. Ten ból „wślizguje się do środka, chwyta twoją duszę i nie spieszy się z odpuszczeniem” (Brett Dean). 

Nie da się długo słuchać muzyki Gesualdo bez otarcia się o własny ból…

INSPIRACJA WPISU: