Ale się dzisiaj wygłupiłem! Rano na stołówce podszedł do mnie Michael Tippett i zaprosił mnie na odsłuch swojej drugiej symfonii, który miał odbyć się zaraz po śniadaniu w naszej sali koncertowej. Nie chciałem dłuższej rozmowy z Michaelem, więc powiedziałem mu, że spieszę się na spotkanie z Mahlerem i Skriabinem…

Popatrzył na mnie chyba z pobłażliwością, choć nie do końca potrafiłem rozszyfrować znaczenie jego uśmieszku…

Wyszedłem ze stołówki i wpadłem wprost na Skriabina:

– Cześć Mistrzu, idziesz z nami na „Drugą” Tippetta. Umówiliśmy się z nim większą grupką. Będzie Mahler, Strawiński, Messiaen, Alfvén, Miaskowski, Britten i wielu innych. Zapraszamy z nami w imieniu Michaela…

Uznałem, że lepiej będzie, jeśli rzeczywiście pójdę z nimi, bo inaczej wyszedłbym na szukającego wymówek kłamcę. Nie miałem zresztą nic przeciwko muzyce Tippetta, ale wiedziałem, że każdy swój koncert Michael poprzedza pogadanką o… no właśnie, nie wiadomo o czym!

Staje na środku sali, składa ręce jak do modlitwy i dość monotonnie brzmiącym głosem zaczyna perorować o muzyce, polityce, pacyfizmie, medytacji, muzyce, medytacji, filozofii, polityce, metafizyce, muzyce, religii, polityce i tak w kółko przez godziny. Po pierwszych kilku minutach słowotoku wpada w trans i zaczyna się lekko kołysać w przód i w tył. Po kolejnych kilku zamyka oczy i mówi, mówi, mówi…

Do legend przeszła już opowieść Adriana Boulta, który miał tak dosyć Tippettowego gadania, że podczas prób przed jednym z sierpniowych koncertów na Promsach w 1958 roku stacja BBC postawiła Michaelowi warunek, aby nie zbliżał się do sceny na odległość mniejszą niż 40 stóp. Tippett zresztą po całkowicie nieudanej lutowej premierze swojej drugiej symfonii, którą Boult musiał po kilku minutach wręcz przerwać i rozpocząć utwór jeszcze raz od początku najpierw zadeklarował się, że podczas Promsów sam poprowadzi koncert, a później zrezygnował z tego pomysłu szukając ratunku u Boulta i uszczęśliwiając go milionem uwag…

Byłem już tak zmęczony słowną tyradą Tippetta, że marzyłem tylko o tym, żeby wreszcie puszczono muzykę i kombinowałem, czy dałbym radę niepostrzeżenie wyłączyć Phonaka. Nagle jednak w potoku słów wypowiadanych przez Michaela usłyszałem swoje nazwisko i natychmiast wyprostowałem się na krześle.

Spomiędzy tysiąca dygresji Tippetta wyłuskałem zdanie, że byłem kiedyś dla niego bogiem i że chłonął moją muzykę całym sobą i do dziś jestem dla niego na tyle ważny, że zdecydował się na umieszczenie w finale swojej „Trzeciej” długiego cytatu z mojej „Dziewiątej”. Koniecznie muszę kiedyś posłuchać!

Podszedł do mnie Skriabin i szepnął:

– Gratuluję…

Uśmiechnąłem się do niego i odszeptałem:

– Nie mogę już wytrzymać tego potoku słów wymieszanych licznymi dygresjami jak zioła w moździerzu…

– Mało kto lubi rozmawiać z Tippettem, ale coraz chętniej słuchamy jego muzyki. Kiedyś było odwrotnie…

– Ale czy on musi aż tak…?

– Chyba rzeczywiście musi. Ktoś powiedział, że on ma umysł motyla. Każdy następny kwiatek jawi mu się piękniejszy i o smaczniejszym nektarze. On musi być cały czas w fizycznym i intelektualnym ruchu, szybko się nudzi i krótko żyje tematem…

– Ładne, umysł motyla…

– Messiaen zaprogramował odtwarzacz i za dwie-trzy minuty automatycznie włączy się muzyka. Wytrzymaj Mistrzu, słyszałem już tę jego „Drugą” i moim zdaniem naprawdę warto jeszcze chwilę poczekać…

INSPIRACJA WPISU: