Od kilku dni, a dokładnie rzecz biorąc od dnia, kiedy napisałem w kronice o wspaniałej muzyce obrzędów pogrzebowych napisanej przez Tomása Luisa de Victorię, chodzi za mną cień. Skromnie wyglądająca postać przywodząca na myśl księdza albo zakonnika krąży za mną nieustannie, wyraźnie szukając sposobności na podjęcie rozmowy.

Gdy dwa-trzy dni temu zdobył się wreszcie na odwagę, to w ostatniej chwili przeszkodził mu Mozart, który przygalopował do mnie, aby sprawdzić przyczynę mojego śmiechu. Do tej pory zastanawiam się, czy ta informacja o pobycie Stockhausena na Syriuszu, to rzeczywiście była wieść prosto od Karlheinza, czy raczej kpiarski wymysł Mozarta. Niby ciekawe, ale tak naprawdę, to jakie to może mieć znaczenie. Tu wszyscy jesteśmy jak z kosmosu!

Postanowiłem sam podejść do nieśmiałego „zakonnika”. Nie uciekł, widząc, że się zbliżam…

– Jestem Ludwig Beethoven, a ty kim jesteś?

– Tomás Luis de Victoria, sługa uniżony…

– Witaj Tomásie, poznałem już twoją muzykę. Możesz być z niej dumny! Możesz również mówić do mnie po imieniu, choć nie obrażę się, jeśli podobnie jak większość będziesz mówił do mnie: Mistrzu

– Słyszałem, jak mówi do ciebie Mozart, ale ja się nie ośmielę… Mistrzu Ludwiku. Jestem ci bardzo wdzięczny za wspomnienie o mnie w swojej kronice. To znaczy dla mnie naprawdę bardzo wiele. Jestem bardzo nieśmiały, ale za to wytrwały i cierpliwy.

– Czemu mi o tym mówisz?

– Bo będę wytrwale i cierpliwie chodził za tobą krok w krok, aż zrobisz mi łaskę i posłuchasz jeszcze jednej płyty z moją muzyką…

– Bez przesady Tomásie, chętnie słucham pięknej muzyki i wcale nie trzeba mnie do tego zbytnio namawiać…

– Różnie różni mówią…

– Udowodnię ci, chodźmy do sali odsłuchu. Co mi polecasz?

– Napisałem kilkadziesiąt wielogłosowych motetów, a ostatnio znalazłem współczesne przeróbki kilkunastu z nich na solowy głos kontratenora z towarzyszeniem instrumentu, zazwyczaj lutni. Sam byłem ogromnie zdumiony tym, jak nic nie straciła na urodzie muzyka napisana na kilka głosów, a odśpiewana tylko w partii najwyższego z nich. To chyba dowód szlachetności melodii, czyż nie?.

– Zaśpiewać i zagrać można wszystko, porozmawiaj o tym ze Stockhausenem, a sam się przekonasz. Muszę jednak przyznać, że mnie zaciekawiłeś. Chodźmy!

– Mam też inne płyty… Mogę przychodzić co tydzień!

Spojrzałem na wytrwałego, cierpliwego i nieśmiałego (?) Tomása karcącym wzrokiem, ale uśmiechnąłem się pod nosem. Wszyscy jesteśmy jak z kosmosu!

INSPIRACJA WPISU: