Wreszcie zrozumiałem, skąd brała się tak silna początkowa niechęć do mnie ze strony Mozarta, którą szczerze mówiąc, odpłacałem, jak umiałem…

Podczas oczekiwania na seans „Wielkiej mszy” Mozarta podszedł do mnie Anton Bruckner i powiedział:

– Dzisiaj może Wolfgang byłby ci wdzięczny, ale wtedy gdy zaraz po posiedzeniu komisji weryfikacyjnej powiedziałem mu, że byłeś przeciwny przyjęciu do DNM-u Konstancji i że przekonałeś do tej decyzji wszystkich pozostałych członków komisji, to widziałem, że chciał się na ciebie rzucić ze złości…

– Ale przecież ja i inni nie patrzyliśmy na nią jak na żonę Mozarta, ale jak na śpiewaczkę, co do której mieliśmy udokumentowany jeden jedyny poważny występ, gdy Wolfgang specjalnie dla niej napisał część tej dzisiejszej mszy brzmiącą jak operowa aria…

– Ja to wiem, ale Wolfgang był naprawdę wściekły…

– Mam nadzieję, że zrozumiał, że amatorzy tylko by tutaj cierpieli…

– Nie byłbym tego taki pewien…

– A swoją drogą to słyszałeś tę arię? Na jednym zdaniu liturgicznego tekstu Mozart zbudował ośmiominutową pieśń. To naprawdę niezwykły fenomen!

– Specjalnie dla tej arii dzisiaj przyszedłem…

– Nie chciałbym się jednak spóźnić, bo już od pierwszego taktu ta msza jest po prostu piękna.

– Widzę, że ostatnio często się spotykacie, nie zdradził ci przypadkiem, dlaczego jej nie dokończył?

– Prawdę mówiąc nie pytałem. Wolfgang jest jednak bardzo zadowolony z tego faktu, bo już kilkudziesięciu kompozytorów dorabiało brakujące części i jest to dla niego fascynujące przeżycie, gdy może zobaczyć innych próbujących być Mozartem…

– Słyszałem, że ślubował Bogu tę mszę w intencji wyzdrowienia Konstancji jeszcze przed ich ślubem, ale po ślubie widocznie o obietnicy zapomniał…

– A ja słyszałem, że tak się przyzwyczaił w służbie w Salzburgu do komponowania mszy, za które dostawał sowitą opłatę, że wydawało mu się, że i w Wiedniu będzie na nie zapotrzebowanie, a gdy zamówienie nie przychodziło, odłożył mszę na półkę na lepsze czasy…

– Też mi się to obiło o uszy i byłoby to Wolfganga podobne, ale dotarła do mnie również wersja, że w Wiedniu poznał barona van Swietena, u którego co tydzień w niedzielę o dwunastej koncertowano, grając wyłącznie Bacha i Händla i tak się zafascynował mszą Bacha i „Mesjaszem” Händla, że postanowił podjąć rękawicę i też skomponować własne wielkie dzieło sakralne. W Salzburgu książę był leniwy i nie mogąc długo wysiedzieć w kościele, kazał Mozartowi pisać msze króciutkie…

– Być może, ale wydaje mi się jednak, że szukając przyczyn jesteśmy dla Wolfiego dość niesprawiedliwi. Choć trudno sobie to wyobrazić on bardzo kochał Konstancję i mógł pisać specjalnie dla niej, a w zasadzie dla swego ojca i dla swojej siostry, aby widząc jego żonę śpiewającą podczas pierwszej po ślubie wizyty w domu Mozarta, zaakceptowali ją i pokochali.

– Jeszcze trudniej oswoić się z myślą, że oboje małżonkowie byli bardzo wierzący, a muzyka dla Konstancji, przy okazji miła Bogu, była zaspokojeniem ich potrzeb i szczytem szczęścia…

– Zaskakujesz mnie tym, że Wolfgang był ufnie i mocno wierzący. Ten trzpiot i urwipołeć?

– No właśnie! Może ten wizerunek jest tylko na pokaz. Pamiętam cytat z jednego z listów Mozarta, choć nie pamiętam już, do kogo go pisał. Byłem zszokowany językiem listu i jego treścią. Aż nie chciałem wierzyć, że mógł go napisać rozbrykany Wolfi. To było jakoś tak: „Rzeczywiście przez długi czas, zanim się pobraliśmy, zawsze chodziliśmy na Mszę świętą, chodziliśmy spowiadać się i przyjmowaliśmy Komunię razem; i odkryłem, że nigdy nie modliłem się tak żarliwie, ani nie wyznawałem Komunii tak pobożnie — jak u jej boku; a i Konstancja czuła to samo. Krótko mówiąc, jesteśmy dla siebie stworzeni i Bóg, który zamawia wszystkie rzeczy, nie opuszcza nas...”

– Naprawdę jestem w szoku, może on pisał tę mszę po prostu dla siebie i dla żony z potrzeby ducha i z miłości, a my szukamy udziwnionych wyjaśnień…

– Być może, być może…

INSPIRACJA WPISU: