Wczorajsze wspomnienie scysji z Goethem uzmysłowiło mi, że sam sobie strzelam w stopę. Wyjdę na pieniacza, który nie uznawał żadnych autorytetów i zawsze chciał mieć rację. Owszem, czasami tak rzeczywiście bywało, ale wcale to nie oznacza, że wściekałem się bez powodu. Często po prostu reagowałem całkowicie inaczej niż inni, a moje rozumienie otaczającego mnie świata na pewno nie było powszechne i rzadko kiedy było dostatecznie rozumiane.

Mało kto rozumiał na przykład prawdziwe przyczyny mojego rozstania się z księciem Lichnowskim. Niby powinienem być mu dozgonnie wdzięcznym za lokum, wikt i opierunek otrzymane od niego zaraz po przybyciu do Wiednia, ale ja dość szybko zrozumiałem, że on znalazł sobie w mojej osobie następną małpkę, która miała mu zastąpić Mozarta.

Coraz bardziej byłem zmęczony koniecznością ubierania dworskich strojów, zasiadania do wytwornych posiłków i zabawiania gości księcia, a gdy jeszcze dowiedziałem się, że nasłał on na Mozarta tuż przed jego śmiercią sądowych komorników, zdecydowałem się wyprowadzić od księcia.

Zacząłem przyjmować zlecenia od innych arystokratów, a jednym z najwspanialszych moich dzieł napisanych wtedy nie dla Lichnowskiego było sześć wczesnych kwartetów smyczkowych dedykowanych księciu Lobkowitzowi.

Dla Lichnowskiego był to tak celnie wymierzony policzek, że za wszelką cenę starał się dopiąć tego, aby ich prezentacja odbyła się w jego salonach pod dyrekcją Ignatza Schuppanzigha, a wspaniałe ich przyjęcie przez wiedeńską arystokrację skłoniło go nawet do przyznania mi stałej corocznej pensji w wysokości 600 florenów, które wypłacał mi aż do roku 1806.

Dbał o mnie do tego stopnia, że w jednym z listów z roku 1805 nazwałem go „jednym z moich najbardziej lojalnych przyjaciół i promotorów mojej sztuki”.

W sierpniu 1806 roku dałem się namówić Lichnowskiemu na przyjazd do jego wiejskiej posiadłości w Grodźcu na Morawach. Niestety spotkanie to zakończyło się wielką awanturą i na kilka lat całkowicie zerwało nasze kontakty.

Ileż durnych powodów tej sprzeczki, która o mało co nie zakończyła się rękoczynami, wymyślali potomni. Podobno pokłóciliśmy się o pieniądze… Ech, szkoda gadać…

Owszem nasze wspólne zarobki za niezbyt udaną operę „Leonora” rzeczywiście były żadne, ale to się przecież zdarza…

Owszem diabli mnie brali, że mój brat trzy miesiące wcześniej za sam ślub z niemoralną według mnie wobec niego Johanną Reiss dostał w posagu 2000 florenów i duży dom na przedmieściach Alservorstadt. Na takie pieniądze ja musiałem dla księcia pracować kilka lat, a mój brat dostał je głównie za uznanie sprawstwa ciąży w szóstym miesiącu… To też mimo wszystko dość często pojawiający się powód…

Cóż więc takiego się stało, że lekką ręką, ale honorowo, zrezygnowałem z pieniędzy księcia?

Rzeczywiście użalałem się przy trunkach na głupotę mojego brata i na podłość mojej bratowej, ale gdy książę Lichnowski wprowadził do salonu oficerów francuskich i władczym tonem nakazał mi dla nich grać, otrzeźwiałem natychmiast.

Odmówiłem gry, tłumacząc to głęboką niechęcią do Napoleona, co sprawiło, że Lichnowski wściekł się tak bardzo, że zagroził mi aresztem domowym.

Ostatkami sił powstrzymałem obecnego tam hrabiego Oppersdorfa od uderzenia księcia, a potem wybiegłem z jego domu pomimo ulewnego deszczu…

Dotarłem najpierw do leśniczówki niedaleko Witkowa, a potem do pobliskiej Opawy, gdzie znalazłem schronienie w domu miejscowego lekarza Antona Weisera. To wtedy nastąpiło wyraźne pogorszenie mojego słuchu!

Po powrocie do Wiednia wciąż wzburzony roztrzaskałem popiersie Lichnowskiego i siadłem do listu, pisząc do niego:

Książę, tym, czym jesteś, jesteś przez przypadek swego urodzenia. Tym, czym jestem ja, jestem wyłącznie dzięki sobie. Książąt były, są i będą tysiące – Beethoven jest tylko jeden!”.

Zrobiło mi się dość błogo, gdy sobie przypomniałem hardość mej patriotycznej duszy. Rzadko słucham swojej muzyki, ale dziś postanowiłem uczcić miły wieczór pierwszymi ważnymi kwartetami w moim życiu.

Owszem, bardzo uważnie podglądałem i Haydna i Mozarta, ale nikt mi nie powie, że to nie jestem już cały ja. To już w pełnej krasie ja. BEETHOVEN! Ten jedyny!

INSPIRACJA WPISU: