Lubię siedzieć przy swoim stoliku w stołówce i nigdy nie spieszę się z posiłkami. To znakomity punkt obserwacyjny. Ilość atrakcji w naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka jest dość ograniczona i pewnie z tego powodu to, co najciekawsze wydarza się zazwyczaj w miejscu, gdzie wszyscy wydają się równi i schodzą się codziennie w identycznym celu, którym wcale nie jest posiłek, lecz życie towarzyskie i jego obserwacja.

Dawno temu popełniłem błąd i na swoje stałe miejsce wybrałem stolik w samym środku stołówki, co pozbawiło mnie możliwości kontrolowania tego, co dzieje się za moimi plecami. Więcej sprytu wykazał Johann Sebastian, który ulokował się przy stoliku pod ścianą, na lekko podwyższonym podeście, zamienianym od czasu do czasu na dodatkową platformę do wygłaszania komunikatów lub obwieszczeń.

Przeznaczenie podestu i codzienna obecność na nim Bacha uczyniła z tego miejsca nieformalne centrum stołówki, a jednocześnie ustanowiło najlepszy punkt obserwacyjny w całym lokalu.

Już dawno nauczyłem się, że przyglądanie się temu, kto z kim siada, kto do kogo się przysiada i jak długo tam pozostaje, jest znakomitą wskazówką, których wykonawców najmocniej preferują poszczególni kompozytorzy.

Często kończy się to zbudowaniem stałych więzi i długotrwałej dominacji jednego wykonawcy dla konkretnego utworu lub wręcz dla całej twórczości ulubionego kompozytora albo dla skrzypka, pianisty czy też dyrygenta.

Wyjątek stanowi Bach. Jedno z krzeseł przy jego stoliku od lat pozostaje wolne i choć Johann Sebastian pozwala się przysiadać różnym osobom, to na prośbę o zgodę na stałe zajęcie krzesła zawsze jak dotychczas ze spokojem odpowiada:

– To miejsce dla Simona…

Do dzisiaj nie wiem, o kogo chodzi. Nie było to zresztą jedyne dla mnie zaskoczenie. Byłem przekonany, że najbardziej ze swojej twórczości Bach cenił muzykę organową i jeśli już, to chciałby mieć w swoim towarzystwie głównie organistów. Szybko jednak okazało się, że nie są oni Bachowi niezbędni i niczym specjalnym nie potrafili zaskoczyć tego najwybitniejszego organisty wszech czasów.

Co innego skrzypkowie…

Z racji swoich obowiązków, które wymagały komponowania i przede wszystkim wykonywania muzyki organowej skrzypce nie były najważniejszym instrumentem u Bacha ani w całej jego rodzinie. Dość powiedzieć, że żaden z synów Johanna Sebastiana nie potrafił umiejętnie grać na skrzypcach i Bach swoje skrzypcowe kompozycje musiał dla nich transponować na klawesyn.

Jedyne dwa zachowane solowe koncerty skrzypcowe pokazują jednak niewiarygodne mistrzostwo Bacha w każdej odmianie muzyki, której dotykał. Często mówi się, że to najpiękniejsze utwory muzyki klasycznej, jakie kiedykolwiek powstały i że w walce o to miano rywalizować z nimi może tylko inne dzieło Bacha – koncert na dwoje skrzypiec – prawdziwa fuga na skrzypce.

Nic więc dziwnego, że Bach – organista tak wielką estymą obdarza tutaj skrzypków, pozwalając im na zagrzanie pustego krzesełka przy swoim stoliku. Ileż ja razy widziałem, jak przysiadali się do niego Yehudi Menuhin, Dawid Ojstrach, Arthur Grumiaux, Zino Francescatti, Henryk Szeryng, Wolfgang Schneiderhan czy też młodszy Josef Suk, a Johann Sebastian promieniał przy nich szczęściem.

Gdy jednak którykolwiek z nich chciał pozostać na wolnym dotychczas miejscu choćby na jedną chwilkę dłużej, odpowiedź Bacha była niezmiennie niezmienna:

– To miejsce dla Simona…

Co zdumiewające, żaden ze skrzypków nie protestował, ani nawet nie dopytywał o wyjaśnienie. Albo wszyscy się bali, albo też dla wszystkich było jasne, o kogo chodzi.

Postanowiłem zapytać u źródła. Wykorzystując chwilę, gdy Bach był sam, podszedłem do jego stolika, usiadłem bez pozwolenia na wolnym krzesełku, tym dla Simona, i powiedziałem:

– Będę dzisiaj pisał o twoich solowych koncertach skrzypcowych i chciałbym ci na ich przykładzie opowiedzieć, jak silne są we mnie wspomnienia pierwszych odsłuchów. Kilkadziesiąt lat temu posłuchałem tych twoich koncertów w wykonaniu Dawida Ojstracha i niezwykła lekkość i śpiewność jego gry pozostała w mojej głowie jako trwały wzorzec…

– Przesłuchałem później kilkadziesiąt innych wykonań i pomimo poznania wielu kolejnych cudnych nagrań nigdy nie naruszyłem swojego zachwytu nad Ojstrachem.

Bach kiwał głową z akceptacją i można było sądzić, że w pełni się ze mną zgadza. Porozmawialiśmy jeszcze chwilkę, a gdy zobaczyłem rozglądającego się za mną dyżurnego kelnera, stojącego przy moim stoliku z zapełnioną tacą, pożegnałem się i skierowałem ku swojemu miejscu. Zszedłem z niewysokiego podestu i dopiero wtedy usłyszałem głos Johanna Sebastiana:

– A słuchałeś Simona?

Stanąłem w miejscu jak wryty. Odwróciłem się powoli, spodziewając się, że za chwilę padnie również nazwisko wyjaśniające tajemnicę, ale Bach kontynuował bez zwracania uwagi na moje zdumienie:

– Jeśli tak, to posłuchaj jeszcze raz i zwróć tym razem uwagę na wszystkie te sekundowe chwile, w których Simon swoją grą odsłania tęczę…, a jeśli nie słuchałeś, to zrezygnuj z posiłku i chodź do mnie, posłuchamy razem… Nie pożałujesz…

INSPIRACJA WPISU: