Spędziłem noc z Schubertem, jakkolwiek dwuznacznie to brzmi. To dość dziwne, ale wraz z upływem lat coraz bardziej doceniam muzykę kameralną i solową, a Franz jest tutaj niezrównanym mistrzem. Już tak nie potrzebuję, jak kiedyś w młodych latach, głośnej afektacji i przestrzennego pobudzania zmysłów i często czuję się całkowicie zaspokojony muzyką jednego lub kilku instrumentów, na których spoczywa ciężar utrzymania i pielęgnacji piękna.

Powiedziałem to Franzowi, a on początkowo kiwnął głową na znak zgody, ale później wpadł w bezsłowną zadumę. Myślałem, że wciąż się dąsa za moje wcześniejsze słowa o nim, ale on myślami był zupełnie gdzie indziej. Dopiero po chwili nawiązał do wywołanego przeze mnie wątku:

– Myślę, że każdy z nas tęskni za tym, czego odczuwa niedostatek. Ja na przykład żałuję, że nie napisałem kilku patetycznych symfonii czy też kilku koncertów. Chciałbym stać przed liczną orkiestrą i zatopić się w jej brzmieniu. Myślę poza tym, że mając dostęp do wielu różnorodnych instrumentów, łatwiej byłoby mi budować długie muzyczne opowieści…

Chciałem wdać się w polemikę, ale Schubert nie przestawał:

– Całą wczorajszą drogę do ciebie słuchałem Mahlera, który z rozżaleniem w głosie opowiadał mi, że od kilku dni przychodził do ciebie z prośbą, abyś nie słuchał jego „Dziesiątej”, bo ona nie jest ukończona i nie oddaje w pełni jego zamiarów. On każdą swoją symfonię traktował jak odrębny wszechświat, co powiedział zresztą Sibeliusowi na cztery lata przed swoją śmiercią.

– Mahler był bardzo wybredny, jeśli chodzi o swoje dzieła i żarliwie mnie wczoraj zapewniał, że pomimo tego, że zna już dzisiaj ponad 20 wersji swojej ostatniej symfonii, to na pewno jego autorska wizja brzmiałaby zupełnie inaczej.

Przypomniałem sobie widok Gustava, jak pokazywał mi na płytach kolejne nazwiska autorów wykonawczych wersji tej symfonii i dopiero teraz dotarło do mnie, że Mahler wcale mnie nie zachęcał, lecz zniechęcał, a ja głuchy nic z tego nie rozumiałem.

– Mówił ci, dlaczego nie dokończył symfonii? – zapytałem Franza, a on zaniemówił na dłuższą chwilę, po czym podrapał się po głowie i powiedział:

– To sprawy intymne, ale skoro Gustav podzielił się nimi ze mną, wiedząc, że idę do ciebie mistrzu, to pewnie robił to świadomie, abyś je upublicznił…

Słuchałem Franza jak zauroczony, gdy opowiadał mi szczegóły o małżeńskiej zdradzie Almy, co sprawiło, że Mahler na miesiące stał się impotentem w każdej sferze życia, o spotkaniu z Freudem, który wysnuł teorię o kompleksie Edypa u Mahlera i na tej podstawie wzbudził w nim ponowną chęć do życia, o powrocie swojej ukochanej muzy do domu i do małżeńskiego łoża, o wizycie kochanka żony w ich domu i o niepewności każdego kolejnego dnia, która w ostateczności odebrała Mahlerowi moce i chęci, i nigdy nie przywróciła pełnego zaufania między małżonkami, wysysając z Mahlera ostatnie twórcze soki kropelka po kropelce, dzień po dniu. Tak właśnie wygląda śmierć z miłości do utraconej muzy…

– Pracował nad symfonią, ale zdradliwy cień Almy pojawiał się i znikał, zostawiając świadectwo cierpień na kartach partytury w krótkich dopiskach: „O Boże, Boże, czemuś mnie opuścił”; „Ach, ach, ach, żegnaj, moja liro…”; „Dla Ciebie żyć! Dla Ciebie umierać!” i dramatyczne pożegnalne „Almschi” pod ostatnimi nutami.

Schubert zamilkł, jakby się zastanawiał, ile pikantnych szczegółów usłyszanych od Mahlera mógłby mi jeszcze powtórzyć, a po chwili powiedział tonem sugerującym, że jednak kończy wątek:

– Tylko Gustav mógłby wiernie opisać, co czuł. Muzyka „Dziesiątej” splotła się z jego życiem w iście śmiertelnym uścisku…

– Nic dziwnego, że trudno mu dzisiaj słuchać cudzych wersji jego wizji, którą zresztą na pewno by poprawił przyszłego roku, gdyby dożył…

– Taki miał nawyk. Zawsze tak pracował… I tak wielu się z niego śmieje, bo żegnał się kilka razy. Najpierw była „Pieśń Ziemi”, ale skoro pożył jeszcze trochę, to komponował dalej. Znowu się żegnał „Dziewiątą” i znowu po jej ukończeniu jeszcze mu zostało trochę czasu, więc zaczął się żegnać po raz trzeci…

Schubert uśmiechnął się, ale szybko spoważniał:

– Bardzo go dotknęło to, że Alma powiedziała już po jego śmierci, że nie przepadała za jego muzyką i że ze wszystkich jej wybrańców rozumiała tylko malarstwo Oscara Kokoschki. Może warto byłoby mu jednak szepnąć, że mimo wszystko to właśnie jej zawdzięczamy to, że możemy dziś posłuchać tej jego ostatniej symfonii?

– Jak to? – zaciekawiłem się na tyle, że obróciłem się ku Franzowi i podgłośniłem Phonaka.

– Życie Almy to prawdziwy scenariusz na wielotomową powieść. Nie chcę ranić Gustava, więc pominę wiele drastycznych relacji. Jeśli zechce, to sam znajdzie. W dobie Nekronetu większość jest w zasięgu ręki, zwłaszcza że i ona i jej przyszli mężowie i kochankowie prowadzili dzienniki, w których opisali nawet najbardziej intymne chwile. Prawdziwi „dżentelmeni”…

– Alma szybko się zorientowała, że najwyższą pozycję w świecie towarzyskim daje jej miano „wdowy po Mahlerze”, a wymierne pieniądze dają jej przede wszystkim prawa do spuścizny po mężu. Gdy więc po ślubie z Gropiusem Filharmonia Nowojorska zaprzestała jej wypłacać wdowią rentę, zmieniła swoje nastawienie.

– Doskonale wiedziała o adnotacjach kierowanych do niej w partyturze, bo powiedział jej o tym przyjaciel i uczeń Mahlera dyrygent Bruno Walter, który odwiódł ją od publikacji niedokończonej symfonii. Dopiero po kilkunastu latach, gdy sława jej męża nieustannie rosła, zaczęła się chełpić nimi w swym wiedeńskim salonie i poprosiła wręcz swojego zięcia, młodego kompozytora Ernsta Krenka o przygotowanie wykonania dwóch części „Dziesiątej”, tych, w których zachowana była orkiestracja Mahlera, a więc prawie pełnego „Adagio” i „Purgatorio”, w którym zachowało się 30 pierwszych taktów oryginalnej orkiestracji.

Alma w przedmowie do opublikowanych z tej okazji szkiców Mahlera napisała wówczas tak: „Jeśli początkowo uważałam to za swoje ukochane prawo do zachowania w tajemnicy skarbu X Symfonii, teraz wiem, że moim obowiązkiem jest ujawnienie światu ostatnich myśli Mistrza”. Był rok 1924.

Bruno Walter, a później inni najwybitniejsi dyrygenci muzyki Mahlera jak Scherchen, Boulez, Kubelik, Bernstein, Solti, Abbado czy Haitink odmówili grania niepełnej symfonii, a jej dokończenia na podstawie szkiców Mahlera nie podjęli się w kolejnych latach proszeni o to Berg, Schoenberg, Britten i Szostakowicz, choć każdy z nich kochał jego muzykę i niezwykle wysoko ją cenił.

W tej sytuacji misji dokończenia „Dziesiątej” podjęli się muzykolodzy: Clinton Carpenter w Ameryce, Hans Wollschläger w Niemczech oraz Joe Wheeler i Deryck Cooke w Anglii. Zwłaszcza o wersji Cooke’a zrobiło się głośno, bo puszczono ją w brytyjskim radio BBC 3 z okazji stulecia urodzin Mahlera.

I choć sam Cooke zarzekał się, że jego praca w żadnym sensie nie była zamierzona jako „zakończenie” lub „rekonstrukcja” dzieła Mahlera a sam pomysł, że ktoś inny mógłby odtworzyć proces twórczy Mahlera, uznał za „czystą iluzję”, to Alma, niezadowolona, że wszystko odbyło się bez uzgodnień z nią, publicznie zakazała kolejnych występów.

Alma wiedziała, że „Dziesiąta” to „prywatny list miłosny” od Gustava dla niej, lecz pomimo tego, a może właśnie dlatego odmówiła słuchania nagrania nawet w specjalnie tylko dla niej przygotowanym studiu. Dopiero niemiecko-amerykański dyrygent Harold Byrns, przyjaciel Almy i wielbiciel Mahlera nakłonił ją do posłuchania wersji Cooke’a i przekonał wdowę po kompozytorze, że lepiej byłoby dla niej, aby świat zapamiętał ją pozytywnie…

8 maja 1963 roku Alma napisała z Nowego Jorku sławny list do Derycka Cooke’a:

Szanowny Panie Cooke,

Pan Harold Byrns odwiedził mnie w Nowym Jorku. Dziś przeczytał mi Pańskie doskonałe artykuły o dziesiątej symfonii Mahlera i pokazał mi jej partyturę opracowaną przez Pana. Potem wyraziłam chęć posłuchania londyńskiej taśmy BBC. Byłam tak poruszona tym występem, że natychmiast poprosiłam pana Byrnsa o zagranie utworu po raz drugi. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nadszedł czas, kiedy muszę ponownie przemyśleć swoją poprzednią decyzję o odmowie wykonania tej pracy. Postanowiłam teraz raz na zawsze dać wam pełne pozwolenie na występy w dowolnej części świata. 
Z poważaniem,

Alma Maria Mahler

Schubert miał szkliste oczy, ale ja nie do końca dowierzałem w szlachetność intencji Almy. Wiele już o niej wiedziałem, choć pewnie nie wszystko i pewnie często tendencyjnie przedstawiane. To była gra, zresztą gra dwustronna…

– Czy uświadamiasz sobie drogi Franzu, że prawie wszystko, co wiemy negatywnego o Mahlerze, pochodzi od Almy? – zapytałem dość niepewnie, a Schubert po chwili zastanowienia kiwnął potakująco głową.

– To prawda, ale samej muzyki nikt jednak nie zmieni. Nie wiem, jak brzmiałaby ostatecznie „Dziesiąta”, gdyby Mahler mógł ją dopieścić i nigdy się już tego nie dowiem. Na myśl jednak, że mógłbym jej nigdy nie usłyszeć, ogarnia mnie smutek większy niż żal do Almy…

– Hmm, dobrze powiedziane Franzu, naprawdę dobrze…

INSPIRACJA WPISU: