Nie znałem dotychczas z tej strony Couperina. Chyba się przestraszył, że skoro uwzględniłem w kronice młodszego o 15 lat Rameau, a jego pominąłem, to może tak już pozostać na stałe. Postanowił mnie przechytrzyć.

Podszedł do mnie i pozornie beztrosko wyjął zza pazuchy dwupłytowy album z utworami Rameau i powiedział, siląc się na przymilny uśmieszek:

– Przeczytałem mistrzu twój wpis o moim odwiecznym rywalu i pomyślałem sobie, że może zechcesz dodać jeszcze jedno piękne wykonanie jego utworów. To płyta Noëlle Spieth, która dla mnie brzmi najwspanialej ze wszystkich. Posłuchaj, proszę…

Wyciągnął w moją stronę płyty z piękną kobietą w ukwieconym kapeluszu na okładce, a jednocześnie odsłonił trzymany pod spodem kilkunastopłytowy zestaw z serduszkiem i swoim nazwiskiem na żółtym wieczku pudełka.

– Noëlle Spieth nagrała też wszystkie moje utwory na klawesyn i mogę je szczerze zarekomendować. Sam nie zagrałbym lepiej…

Nie dałem po sobie poznać, że przejrzałem sprytną zagrywkę Couperina, wziąłem wszystkie płyty, podziękowałem i ruszyłem w stronę swojego stołówkowego stolika, przy którym czekał już na mnie Corelli, bacznie przyglądający się mojej rozmowie z Francuzem.

Corelli nie tracił czasu na zbędne wstępy:

– Założę się, że dał ci mistrzu swoje utwory. Od prawie miesiąca chodzi po DNM-ie i użala się, że o nim zapomniałeś…

– Jest w błędzie, wcale o nim nie zapomniałem. Opublikował swoje dzieła później niż Rameau, ot i cała tajemnica — mówiąc to, pokazałem Włochowi otrzymane od Couperina płyty.

– To bardzo sprytny gość. Jeszcze jako młody chłopak tak się zauroczył moimi sonatami, że postanowił napisać bardzo do moich podobne. Ze strachu, że zostaną odrzucone jako obce naleciałości, udał, że otrzymał je od kuzyna z Sardynii, podpisał wymyślonym włosko brzmiącym imieniem i pokazał na dworze Ludwika XIV.

– Nie chciałbym się zbytnio chwalić, ale moje sonaty i cała włoska muzyka były wówczas dużo bardziej poetyckie niż to, co potrafili wymyślić Francuzi. Stąd brał się strach, że taka zdecydowanie wolniejsza, łagodna, czasami wręcz liryczna wersja klawesynu zupełnie się nie przyjmie.

– Okazało się jednak, że Couperin trafił w sam środek tarczy. Taka muzyka idealnie pasowała do dworskiej etykiety obowiązującej na dworze króla Słońce, w której prym wiodły szlachetność postępowania, zwłaszcza wobec kobiet, gładkość i dostojność ruchów, płynność, gracja i wdzięk w tanecznym poruszaniu się, wystudiowana uprzejmość słów, gestów i zachowania…

Wdzięczna muzyka pasująca do upodobań króla szybko zdobywała uznanie, a François natychmiast zapomniał o fikcyjnym kuzynie z Sardynii i pod kolejnymi utworami zaczął się podpisywać już własnym nazwiskiem. Tak w Paryżu nie tworzył dotychczas nikt. Nic więc dziwnego, że Couperin błyskawicznie robił karierę, zostając nadwornym kompozytorem i klawesynistą Ludwika XIV. O moich zasługach nigdy się nawet nie zająknął… Dopiero po latach w jednym z listów przyznał się do czerpania wzorców z moich sonat.

Właściwe dla włoskiej muzyki subtelność, finezja, taka pewna łagodna psotność, delikatna zwiewność, mocno kontrastowały z dotychczasową mechaniczną, siłową grą na klawesynie i stały się świadectwem doskonałego gustu Couperina, który tak się sam zachwycał swoimi kompozycjami, że uznał je za „piękniejsze nawet od piękna”…

Dodatkową sztuczką stało się to, że Couperin wprowadził praktykę gry na klawesynie wszystkimi palcami łącznie z kciukami, nalegając na zastąpienie dotychczasowej techniki ośmiopalcowej.

Każdemu ze swoich utworów sprytny Couperin przypisał także tytuł, który wskazywał na inspirację, przywołując skojarzenia z aktorami i aktorkami królewskich teatrów, dworzanami z pałacu, ludźmi literatury, polityki i biznesu. Często odnosił się w swoich tytułach do wydarzeń społecznych, kulturowych, politycznych i do skandali, i zawoalowanych dworskich tajemnic. Wzbudzającym pożądane zainteresowanie domysłom nie było końca…

François tak bardzo uznawał swoje dziełka za idealne, że wręcz żądał od wszystkich wykonawców wiernego przestrzegania niezwykle licznych uwag zawartych w notacji, ubolewając nad interpretacjami, które ich nie uwzględniają: „Jest to zaniedbanie, którego nie można wybaczyć… Dlatego oświadczam, że moje utwory muszą być wykonane tak, jak je oznaczyłem”.

Bardzo byłem ciekaw, jak ma się do tych uwag przyniesione przez Couperina wykonanie Noëlle Spieth. Chcąc jednak utrzeć mu trochę nosa, powiedziałem z niewinną minką:

– Zapraszam cię do siebie na wieczór. Posłuchamy tej Noëlle, jak gra utwory Rameau, skoro tak bardzo je zachwalasz…

Nie dam rady opisać zdumionej i bezradnej miny Couperina… Warto było!

INSPIRACJA WPISU: