Nie wszyscy przyszli znakomici muzycy mieli tyle szczęścia, ile w pochodzeniu i urodzeniu miał spotkany przeze mnie wczoraj Quilter. Jakby dla przeciwwagi i z wyraźnie wyczuwalnym dążeniem do podtrzymywania swojej filantropijnej działalności, Roger bardzo chętnie utrzymywał w DNM-ie serdeczny kontakt z Heitorem Villa-Lobosem.

Poznali się przypadkiem podczas jednego z dyżurów Rogera. Już wcześniej widywał Heitora w bibliotece i wcale go to nie dziwiło. Nie daleko pada jabłko od jabłoni, a Heitor był synem bibliotekarza. Przesiąknięty miłością do Brazylii i do brazylijskiej muzyki był bardzo podatny na mentorskie odruchy Quiltera, który wiedząc, że Villa-Lobos jest autentycznym samoukiem i że nie posiada szerokiej wiedzy muzycznej, zaczął przygotowywać mu do wypożyczenia dzieła Bacha, Mahlera, Wagnera, ale również i Bartóka, Ravela, Debussy’ego, Pucciniego oraz Milhauda.

Villa-Lobos rzeczywiście był samoukiem. Od ojca nauczył się gry na wiolonczeli, a w zasadzie na przerobionej na potrzeby dziecka altówce, a później sam wyszkolił się w grze na gitarze. Dom rodzinny opuścił w wieku 18 lat ponieważ jego owdowiała matka sprzeciwiała się jego muzycznym pasjom i koniecznie chciała, żeby został lekarzem. Zamiast tego Heitor na lata stał się muzycznym włóczęgą, grając na wiolonczeli i gitarze podczas nieustających podróży po brazylijskich stanach Espirito Santo, Bahia i Pernambuco.

Przez całe lata chłonął brazylijską muzykę ludową, ale wciąż marzył o prawdziwej edukacji muzycznej. Gdyby wtedy jakimś cudem natrafił na Quiltera wszystko byłoby łatwiejsze. Niestety… Podjął próbę nauki w konserwatorium, ale został z niego wydalony, próbował studiować kompozycję u Vincenta d’Indy’ego, ale bez specjalnych efektów. Z jednej strony jest przesiąkniętym ludowymi choros i wie, że to jego najprostsza droga, ale z drugiej jednak strony w duszy gra mu wciąż dziecinne wspomnienie pierwszej otrzymanej od ciotki płyty z „Das Wohltemperierte Klavier” Bacha i wciąż czuje się tak bardzo muzycznie ubogi…

Szczęśliwym trafem, rozkochany w muzyce ludowej Villa-Lobos otrzymuje dotację od rządu brazylijskiego na podróż do Paryża w celu prezentacji i reklamy brazylijskich kompozytorów, w tym siebie samego.

W Paryżu, będącym wówczas kulturalnym centrum Europy Villa-Lobos rozkwita. Nawiązuje kontakty z wieloma znanymi kompozytorami, dyrygentami, muzykami, malarzami, pisarzami i poetami. Zostaje zaakceptowany i mocno, w pewnym stopniu dzięki swemu egzotycznemu pochodzeniu, pożądany…

Spotyka między innymi hiszpańskiego gitarzystę Andresa Segovię, zaprzyjaźnia się z nim i choć, aby się zrozumieć, porozumiewają się w aż trzech językach, to jednak przy gitarze niewiele muszą sobie nawzajem tłumaczyć.

Segovia zamawia u Heitora etiudę i krótki utwór na gitarę, a wdzięczny kompozytor odpowiada na to zamówienie cyklem aż 12 etiud i wspaniałym koncertem na gitarę i małą orkiestrę.

Villa-Lobos powrócił do Brazylii gdzie, oprócz komponowania i dyrygentury, zajął się również systemową muzyczną edukacją brazylijskich dzieci i dopiero w 1956 roku ponownie spotyka się z Segovią w amerykańskim Teksasie (na zaproszenie kolejnego przyjaciela — Leopolda Stokowskiego, który został wówczas głównym dyrygentem orkiestry w Houston) i tam po raz pierwszy wykonali oni zamówiony przez Segovię koncert. Niestety nie zachowało się nagranie z tego występu. Wielka szkoda…

Bardzo chciałbym zobaczyć ten występ, zwłaszcza po tym, gdy przeczytałem w jego recenzji napisanej przez niejakiego Huberta Rousella, że Villa-Lobos wyglądał uderzająco podobnie do mnie samego z moich szkiców z okresu starości i że sposób jego dyrygowania bardzo wiernie odpowiada opisom mojego stylu prowadzenia orkiestry. Ciekawe…

Zbytniego podobieństwa to ja jednak nie widzę, ale przy najbliższej okazji dokładniej mu się przyjrzę…

INSPIRACJA WPISU:

Subscribe to Classical Guitar Magazine. 1 Year for $30