Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…

Dzięki temu, że przez całe dziesięciolecia tkwiłem w przekonaniu, że nie przepadam za operą mam teraz wiele dobrej muzyki do posłuchania po raz pierwszy.

Od kiedy pochwaliłem Brittena i Glucka, co rusz któryś z kompozytorów podsuwa mi swoje opery do odsłuchu. Jedni robią to dyskretnie, z rezerwą, niekiedy wręcz z bojaźnią, inni z tupetem i obcesowo. Do tych ostatnich zapisać muszę niestety Strawińskiego. Całe szczęście, że uwielbiam go za jego balety, bo gdyby nie to, to albo bym go zwymyślał, albo ośmieszyłbym go śmiechem…

Dziś, zaraz po zakończeniu prelekcji na temat XVIII-wiecznej sztuki operowej podszedł do mnie Igor i bez zbytnich wstępów powiedział:

Czuję się kontynuatorem Mozarta...

Słyszałem wprawdzie, że przed napisaniem „The Rake’s Progress” Strawiński wiele czasu poświęcił na wnikliwe studiowanie prac Wolfganga, ale żeby stwierdzić coś takiego po napisaniu jednej jedynej pełnometrażowej opery no to naprawdę trzeba mieć tupet… A na dodatek stworzenie tej opery zajęło mu pełne trzy lata. Dobrze, że nie słyszał tego Mozart, bo chyba nie byłby tak wstrzemięźliwy, jak ja… Powiedziałem tylko:

– Sądzę, że to bardzo odważna teza Igorze…

Niezrażony Strawiński zbliżył się do mnie i zaczepnym tonem zapytał:

– A słuchałeś chociaż… Mistrzu…

No i załatwił mnie jednym pytaniem! Odpowiedziałem:

– Dokończymy rozmowę jutro, spotkajmy się na poobiednim spacerze…

Odwróciłem się, nie czekając na odpowiedź i szybkim krokiem poszedłem do siebie z silnym postanowieniem przesłuchania opery Igora. Wybrałem jedno z wykonań pod dyrekcją samego Strawińskiego.

Dwie godziny później myślałem głównie o tym, żeby posłuchać innych wykonań tej pięknej opery. Próbowałem kilku innych, ale zawsze po porównaniu wracałem do nagrania pod Igorem. Klasa sama dla siebie… Tylko Gardiner mu dorównuje, a czasami nawet i przewyższa…

Byłem gotów na rozmowę z Igorem.

Zgodnie z umową czekałem na niego po posiłku w parkowej alejce. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem go zmierzającego w moją stronę w towarzystwie Mozarta. Szli roześmiani, zaprzyjaźnieni…

Po przywitaniu pierwszy odezwał się Wolfgang:

– Ludwiś, słyszałeś…?! Igor, zanim zaczął komponować swoją operę, wziął pod pachę librecistę i poszli słuchać moją „Cosi fan tutte”. Dobre, co nie! Posłuchałem tej jego opery i muszę powiedzieć, że wiele fragmentów bardzo mi się podoba, ale wiele przerobiłbym od zera. Dużo bardzo ciekawej współczesnej muzyki brzmiącej jak XVIII-wieczny pastisz, ale jakichś arii, które chciałoby się śpiewać pod prysznicem to jednak brak…

– Ty nie chodzisz pod prysznic – odpowiedział Igor i obaj ryknęli śmiechem…

Kontynuator Mozarta… No cóż…

INSPIRACJA WPISU: