Do rzadkości należą sytuacje, aby w naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka prawo pobytu uzyskali i ojciec i syn. Nikt z nas nie miał jednak wątpliwości, że Leopold Mozart to nie tylko srogi nauczyciel, może nawet treser, swojego syna Wolfganga, ale także szanowany za życia kompozytor. Nie jeden raz zdarzyło się, że kompozycję ojca przypisywano synowi i odwrotnie…

Ukształtowanych za życia relacji nie da się zmienić zbyt łatwo nawet w naszych pozornie bezkonfliktowych warunkach. Wolfgang, choć niezbyt lubiany towarzysko to jednak hołubiony był przez prawie wszystkich, a Leopold z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej stawał się tylko ojcem Mozarta, a nie kompozytorem. Prawie wszystkie utwory starszego z Mozartów poszły w zapomnienie i tylko koncert na trąbkę wciąż uzasadnia jego pobyt w DNM-ie. Choć, tak prawdę powiedziawszy, to i ten koncert dość daleko spoczął od szczytów osiągniętych przez syna…

Gdyby jeszcze Wolfgang nie był taki krnąbrny…

Za każdym razem, gdy spotykają się na stołówce, Wolfi prowokuje ojca motywem z trąbkowego, jakby chciał mu powiedzieć: żadnego innego z twoich utworów nie pamiętam! Każde ich spotkanie kończyło się sprzeczką, co stało się uciążliwe dla wszystkich z ich otoczenia i w końcu doprowadziło, że obaj — ojciec i syn tak poustalali pory posiłków, aby spotykać się jak najrzadziej.

To trochę w sumie niesprawiedliwe. Leopold świadomie zrezygnował z własnej kariery. Mógł być kapelmistrzem na największych europejskich dworach, ale podjął się edukacji swoich dzieci, uznając to za obowiązek spełniany wobec stwórcy obdarzającego go muzycznymi geniuszami. Po narodzinach Wolfganga mocno ograniczył komponowanie, a od roku 1771 całkowicie zaprzestał własnej twórczości, poświęcając się edycji i katalogowaniu kompozycji swojego syna. Traktował to jak misję, a siebie jak misjonarza…

Gdy spostrzegł, że młodszy od swej siostry o 5 lat Wolfgang podejmuje jej ćwiczenia i z czasem znacznie ją wyprzedza, poczuł, że ma do czynienia z niezwykłym darem Boga, który on powinien oszlifować. No i szlifował, aż iskry leciały… A że przy okazji dało się jeszcze nieźle zarobić na genialnych dzieciach obwożonych po całej Europie jak cyrkowe małpy… no cóż, talenty trzeba pomnażać…

Podczas licznych tras koncertowych (Austria, Niemcy, Holandia, Anglia i Francja) Leopold próbował usadowić swojego syna na stałej dobrej dworskiej posadzie, ale ponieważ wiązało się to z przyjęciem służebnej roli, to wyzwalało wyłącznie bunt w krnąbrnym, aroganckim i nieodpowiedzialnym Wolfgangu, kochającym przede wszystkim swobodną zabawę bez obowiązków.

Nie miał Leopold lekko ze swoimi dziećmi… Córka, nazywana przez niego Nannerl poślubiła wdowca z piątką dzieci, a gdy urodziła swoje, to zostawiła je ojcu na wychowanie, być może z nadzieją na tresurę kolejnego geniusza. Tym razem bezskutecznie… Gdy Wolfgang dowiedział się po roku o tym, że dziadek wychowuje dziecko jego siostry, to próbował dziadkowi dorzucić jeszcze dwoje swoich…

Muszę jednak przyznać, że gdy pewnego razu Wolfgang usłyszał Hummela czytającego na głos jedną z biografii Mozartów, w której ojca przedstawiono jako zaborczego, kłamliwego tyrana to tak się zdenerwował, że wyrwał Hummelowi książkę i wrzucił ją do kosza z odpadkami. Ta tak gwałtowna reakcja mogła świadczyć, że coś jednak było w tym opisie boleśnie prawdziwe…

Spór ojca i syna przybrał trudne do opanowania rozmiary, gdy Wolfgang wbrew woli ojca postanowił poślubić Constanzę Weber, a na dodatek zdecydował się na pozostanie w Wiedniu zamiast na powrót do Salzburga. Przez jakiś czas był w Wiedniu sławny, uwielbiany i bogaty. Bajka jednak tak, jak pięknie się zaczęła, tak szybko się skończyła… A ojca sprawującego nad synem pieczę nie było w pobliżu…

Już nigdy nie potrafili nawiązać ze sobą bliskiego kontaktu. Ostatni raz spotkali się, gdy ojciec odwiedził małżonków w Wiedniu w 1785 roku. Był wówczas świadkiem spektakularnego sukcesu Wolfganga po wykonaniu dedykowanych Haydnowi kwartetów smyczkowych. Wtedy też usłyszał z ust Haydna słowa, które były jak cesarska zapłata za ukształtowanie geniusza:

„Przed Bogiem i jako uczciwy człowiek mówię ci, że twój syn jest największym kompozytorem znanym mi osobiście lub z imienia: ma smak, a ponadto najgłębszą wiedzę na temat kompozycji.”

Ileż ja razy widziałem Leopolda, jak kręcił się po korytarzach DNM-u, wypatrując Josepha, by ponownie usłyszeć ten tekst, brzmiący dla niego jak najpiękniejsza muzyka jego syna…

INSPIRACJA WPISU: