Tego się właśnie obawiałem. Z opowieści innych mieszkańców DNM-u wiedziałem, że rozmowa z Messiaenem zawsze prędzej czy później sprowadzi się do zachwytów nad śpiewem ptaków, traktowanych przez Oliviera jak uskrzydleni pośrednicy pomiędzy ziemią a niebem…

Potem, jeśli tylko Olivier wyczuje skłonność rozmówcy do wątków metafizycznych, to na pewno skończy się to przejściem od ptaków do rozważań o religii, o Bogu i o zaskoczeniu Messiaena, że pośmiertna rzeczywistość wygląda całkowicie inaczej, niż sobie wyobrażał w swoich jedenastu „Iluminacjach z zaświatów”…

Nie chcąc wdawać się w religijne rozważania, unikałem Messiaena, choć szczerze powiem, że bardzo jestem ciekaw, jak dalece rzeczywistość naszego Domu Nieśmiertelnego Muzyka odbiega od jego przeczuć, wyobrażeń i wierzeń. Nie jestem jednak gotów do takiej z nim rozmowy. Może kiedyś?

Czytałem wprawdzie znakomitą pracę doktorską Justyny Gleńsk o „teologicznym wymiarze twórczości w świetle dzieł Oliviera Messiaena”, ale ze wstydem przyznać muszę, że niewiele z niej pojąłem. To nie na mój dziewiętnastowieczny stan wiedzy i umysłu.

Pozostając wyłącznie w warstwie muzycznej, to, co zaproponował w swoim ostatnim utworze Olivier, jest jednak tak nieprawdopodobnie inspirujące, że na pewno poproszę go kiedyś o rozmowę ocierającą się o teologię dogmatyczną.

Nie wiem, czy on mi uwierzy, ale ja naprawdę w najbardziej wymyślnych prognozach, nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że jakikolwiek jego utwór tak mnie obezwładni.

Słuchałem jego wizji, w których malował objawienie Chrystusa uwielbionego, wybrańców trwających w miłości i Boga ocierającego łzy z ich oczu; pojawienie się siedmiu aniołów grających na niebiańskich fanfarach, gwiazdy chwalące Pana, który sam z siebie jest światłością Nieba, i całkowicie wbrew sobie poddałem się jakiejś fascynującej medytacji, z której nie potrafiło mnie wyrwać ani dudnienie bębnów, ani świergot ukochanych przez Messiaena ptaków, które z Drzewa Życia głosiły Radość.

Z każdym kolejnym wykonaniem słyszałem coraz więcej. 128 muzyków namalowało jedenaście niemalże biblijnych obrazów instrumentami i brzmieniem, którego czasami nie powstydziłyby się nawet trąby jerychońskie.

Każdy z tych jedenastu obrazów stanowi u Messiaena odrębny muzyczny poemat z nową instrumentacją. Ptaki, bez których nie mógł się obyć żaden z wielkich jego utworów, imituje aż dziesięć fletów, dziesięć klarnetów, trzy oboje i jeszcze dzwonki i cymbałki. Tylko w tym utworze Olivier umieścił głosy 48 rodzajów ptaków, tu śpiewających na chwałę Pana…

Dla osiągnięcia zamierzonego celu nie zawahał się nakazać kontrabasom bezczynnie oczekiwać aż do ósmej części, w której to części po raz pierwszy zagrał zresztą cały skład orkiestry, w tym dziesięciu perkusistów!

Zaskoczyło mnie jeszcze coś. Po usłyszeniu idyllicznej piątej części o trwaniu w miłości dotarło do mnie, że Messiaen z łatwością potrafił tworzyć cudowną muzykę brzmiącą lekko, delikatnie, romantycznie, a to, że zazwyczaj jego utwory brzmią dla mnie tak niekonwencjonalnie, bierze się nie z jego nieumiejętności, lecz z wyboru. Jemu ptaki śpiewały w duszy akurat właśnie tak…

INSPIRACJA WPISU: