Zobaczyłem dzisiaj Saszę Rachmaninowa czytającego moją kronikę z uwagą i zadowoleniem, słuchającego wskazanych przeze mnie wykonań etiud Chopina. Niby nie powinno to mieć dla mnie większego znaczenia, ale zwyczajnie i po prostu było miłe, nawet bardzo miłe. No cóż, byłem kiedyś tylko człowiekiem…

Siergiej nigdy nie ukrywał swojego podziwu dla Fryderyka, wielokrotnie podkreślał imponującą zdolność Chopina do tworzenia wybitnych miniatur fortepianowych, będących zresztą dla niego wielokrotnie inspiracją.

Podobnie jak dla Fryderyka, punktem honoru dla Siergieja w tworzeniu nawet najkrótszych preludiów, momentów muzycznych lub etiud była dbałość nie tylko o techniczną wirtuozerię, ale również, a może nawet przede wszystkim, o bogactwo emocjonalnych treści układających się w ekspresyjne opowieści pobudzające wyobraźnię.

Im utwór krótszy, tym wyzwanie większe, ale i satysfakcja wprost proporcjonalna:

Mały kawałek może stać się równie trwałym arcydziełem, jak duże dzieło. W gruncie rzeczy często stwierdzałem, że krótki utwór na fortepian zawsze sprawiał mi dużo więcej bólu i przedstawiał o wiele więcej problemów niż symfonia czy koncert. Kiedy piszę mały utwór na fortepian, jestem zdany na moją ideę tematyczną, którą trzeba przedstawić zwięźle i bez dygresji. Każdy mały kawałek, który wykonałem, jest wynikiem wielkiej staranności i ciężkiej pracy. Przecież powiedzenie tego, co ma się do powiedzenia, i to krótko, klarownie i bez żadnych wyjaśnień, jest nadal najtrudniejszym problemem, przed jakim stoi twórca”.

Wyjątkowość swoich miniaturowych etiud Rachmaninow podkreślił nawet ich nazwą. Określając je mianem etiud-obrazów, skłaniał słuchaczy do uruchamiania wyobraźni i zostawiał im pełną swobodę w tworzeniu zawartości albumu powstałego z etiud, nakłaniając wręcz, by „malowali dla siebie to, co jest najbliższe ich indywidualnym skojarzeniom”.

Pomimo pozostawienia tej całkowitej interpretacyjnej swobody odkrywania poematów tkwiących za nutami etiud, nie zawsze da się odrzucić nieświadome podpowiedzi pozostawione przez Rachmaninowa.

Zwłaszcza drugi ich zestaw napisany niedługo przed opuszczeniem Rosji przesycony jest ciemnym echem tęsknoty, a nawet śmierci. Romantyczny Rachmaninow z poprzednich lat tu wyraźnie cierpi z powodu swego odczuwanego przez większość życia obsesyjnego lęku przed śmiercią. Wyraz temu daje w wielokrotnym cytowaniu ukochanej przez siebie pieśni „Dies Irae”.

W kwietniu 1915 roku zmarł jego przyjaciel Aleksandr Skriabin, dwa miesiące później jego szanowany nauczyciel Siergiej Taniejew, a niedługo potem odszedł również ojciec Rachmaninowa. Na te dramatyczne wydarzenia nałożył się także niepokój o losy ojczyzny, w której rewolucyjne przemiany napawały go obawą o zamianę złego rządu na jeszcze gorszy.

Gdy w marcu 1917 roku abdykował car Mikołaj II, a dzień później identycznie postąpił jego brat i następca wielki książę Michaił, kończąc w Rosji 300-letnie panowanie dynastii Romanowów, Rachmaninow przywitał nową Rosję charytatywnym recitalem w Moskwie (26 marca) na rzecz „potrzeb wolnej armii”, podkreślając, że to jego „pierwszy koncert w swoim wolnym kraju”.

Rewolucyjna euforia minęła dość szybko. Dwa miesiące po szczytnym koncercie dla rannych żołnierzy Rachmaninow powrócił do swojej posiadłości Iwanowka, w której jeszcze niedawno temu w ciszy i spokoju tworzył muzykę opłakującą przyjaciół i ojca.

Nie wiedział, że Iwanowka została zajęta przez rewolucjonistów i pogrążyła się w chaosie uniemożliwiającym pracę. Pomimo zainwestowania w Iwanowkę większości swoich dotychczasowych zarobków, Rachmaninow musiał opuścić znacjonalizowaną posiadłość a jego miłość do nowej wolnej ojczyzny znacznie osłabła.

22 grudnia 1917 roku rodzina Rachmaninowów wyruszyła do Finlandii, skąd przedostała się do Szwecji, część drogi pokonując odkrytymi saniami. Następnie dotarli do duńskiej Kopenhagi, w której przez kolejny rok Siergiej utrzymywał rodzinę koncertami swoich utworów, w tym pożegnalnych z Rosją etiud.

Dwa ostatnie rosyjskie lata i pierwszy okres emigracji były dla podatnego na melancholię i nostalgię Rachmaninowa niezwykle trudne i, co oczywiste, przełożyły się na emocje dominujące w tworzonej muzyce i w jego sztuce wykonawczej.

Skala tych emocji jest tak wielka, że jeden z najwybitniejszych rosyjskich pianistów Swiatosław Richter powiedział kiedyś po zagraniu jednej z etiud-obrazów (op.39 nr 5): „Chociaż uwielbiam tego słuchać, to jednak staram się unikać grania takiej muzyki, ponieważ sprawia ona, że czuję się całkowicie nagi emocjonalnie. Wykonując takie utwory, trzeba być gotowym, aby potrafić się rozebrać”.

Czy może być bardziej intrygująca zachęta?

INSPIRACJA WPISU:

https://open.spotify.com/album/22NinJpQ6w2Af0tSCBpQ6g