W zasadzie wcale nie powinno mnie to dziwić, a jednak… Gdy w rozmowie z Brittenem o Johannie Sebastianie usłyszałem, że mój mistrz, aby otrzymać posadę w Lipsku, musiał wykazać się nie tylko talentem muzycznym, ale poddany został również egzaminowi kanonicznemu, wiele kwestii stało się jaśniejszymi.

Wprowadzenie do muzycznej oprawy liturgii w czterech największych lipskich kościołach kogoś o niepewnej, obcej lub żadnej wierze, mogłoby równać się wpuszczeniu przebranego wilka między boże owieczki…

Bach zdał egzamin celująco i nie miał z tym zbyt wielkiego problemu, bo jego wiara była na tyle mocna i trwała, że od pierwszego roku służby pozwolono mu na obsługę najważniejszych świąt kościelnych z pełnym zaufaniem w wierny przekaz biblijnych treści.

Do jego wielkanocnych obowiązków należało między innymi muzyczne przedstawienie męki Pańskiej według opisów zawartych w ewangeliach. Teoretycznie najprościej było z księgą świętego Jana, bo jego opis jest najbardziej „faktograficzny”, bez większych literackich upiększeń nadających cierpieniu Chrystusa dodatkowej dramaturgii, jak ma to miejsce na przykład u Mateusza.

Zadaniem Bacha było poprowadzenie wiernych przez historię męki Jezusa w taki sposób, aby jego cierpienie było wyraźnie odczuwalne, lecz by nigdy nie stało się ono dla nich ważniejsze od doświadczenia i duchowego przeżycia samego faktu poświęcenia się syna Bożego na krzyżu…

O ile zarówno Marek, jak i Mateusz, i Łukasz bazują w swoich ewangeliach na podkreśleniu samego cierpienia i męczeńskiej śmierci Chrystusa, o tyle Jan koncentruje się na uświadomieniu nam głównego celu męki Jezusa, jakim jest zbawienie ludzkości.

Pomija spektakularne wydarzenia jak rozdarcie „zasłony przybytku” na dwoje z góry na dół, drżenie ziemi, pękanie skał, zapadnięcie ciemności, czy też powstanie ciał z grobów, a dużo uwagi poświęca pożegnalnej przemowie wygłoszonej przez Jezusa do uczniów. Niełatwo „ożywić” taki tekst…

Bach wspaniale dostosował muzykę do subtelnych, nieudramatyzowanych opisów świętego Jana, ale dwa razy nie wytrzymał, dodając dla ożywienia dość monotonnej narracji dynamiczne fragmenty zapożyczone z tekstu Mateusza, obrazujące trzęsienie ziemi i rozpacz Piotra, który stał się zdrajcą, nim kur zapiał po raz trzeci…

Pasja według świętego Jana jest dostojną relacją ucznia obserwującego dokonywanie przez swego Mistrza misterium spełnienia świętego przeznaczenia — spełnienia oczekiwanego, koniecznego i niezaskakującego. Przy takim podejściu muszę przyznać, że naprawdę podziwiam Bacha, że udało mu się stworzyć muzykę, która nie tylko nie pozwala usnąć, ale jeszcze wzrusza i emocjonalnie pobudza…

Muszę kiedyś z samej ciekawości porównać tę pasję z bardziej dramatyczną relacją Mateusza. Tu Johann Sebastian pozwala sobie na dużo więcej… W tej o kilka lat późniejszej muzycznej Pasji jego Piłat jest groźniejszy, rzymscy żołnierze są bardziej okrutni, obie Marie mocniej płaczą pod krzyżem, a Jezus cierpi bardziej po ludzku…

INSPIRACJA WPISU: