Jakżeż wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem Schuberta wchodzącego do stołówki ramię w ramię z Fryderykiem.

– Przyprowadziłem swojego następcę, możemy się przysiąść? – zapytał Franz, z wyraźnym zadowoleniem obserwując moją wciąż zdumioną minę.

– Miło was widzieć, zapraszam… – odparłem, po czym odciągnąłem Schuberta na bok i szeptem spytałem: Jak ci się udało go namówić?

– Użyłem sprytu. Powiedziałem Fryderykowi, że są tacy, którzy atakują Zimermana i to wystarczyło…

– Ja was słyszę – dotarło do nas zza pleców…

Odwróciliśmy się do Chopina, a ja starałem się nawet do niego uśmiechnąć. Chyba niezbyt udanie, bo patrzył na mnie jakimś dziwnie wygaszonym wzrokiem…

– Nikogo nie zamierzam bronić, zwłaszcza przed krytykami. Sądzę zresztą, że nie ma zbyt wielkiego sensu w krytykowaniu krytyków – powiedział bez emocji…

Postanowiłem przejąć inicjatywę w rozmowie:

– Każdy ma prawo oceniać interpretacje, sprawność techniczną czy też czystość muzyki i nie uznaję w tym względzie „świętych krów”, ale ocenianie osobowości muzyka wykracza, moim zdaniem, poza prawo do krytyki…

– A konkretnie, co masz na myśli? – spytał Franz, wskazując Fryderykowi wolne krzesełko przy moim stoliku.

– A na przykład takie sformułowania: „prezentuje perfekcję, za którą nie stoi (śmiem twierdzić) ciekawa osobowość”, „to pianista całkiem zwyczajny”, „poza tym raczej płytki”, „muzyka… jest przepojona… wręcz niechęcią do słuchacza”.

Z każdym kolejnym cytatem Chopin wiercił się na swoim krzesełku coraz mocniej, aż w końcu nie wytrzymał, zerwał się z siedzenia i wręcz krzyknął:

– Czy to są cytaty dotyczące Zimermana?

Schubert kiwnął potakująco głową i powiedział, jakby się tłumaczył:

– Tak, z recenzji dwóch moich ostatnich sonat…

Chopin opadł na krzesełko i westchnął:

– Uff, jaka ulga…

Schubert również usiadł, a widząc, że Fryderyk nie zamierza się odezwać, kontynuował:

– To jedno z najbardziej niekonwencjonalnych wykonań mojej ostatniej sonaty, jakie słyszałem i dzięki temu jest tak fascynujące, jak rzadko które inne. Nikt nie gra tak jak Zimerman, trudno go nawet z kimkolwiek porównać. Słuchając go, trzeba całkowicie oczyścić pamięć, co wcale nie oznacza, że trzeba go obowiązkowo polubić.

– Krytyk, który pisze, że wzorcowym wykonawcą mojej B-dur był Artur Schnabel, a wszystkie następne próby są „niezbyt wręcz potrzebne” chyba rozminął się z powołaniem. Tym bardziej że ja sam wolę zazwyczaj grę Wilhelma Kempffa…

– Chyba z wzajemnością. Rzadko kto tak pięknie mówił o twoich sonatach…

– Nie słyszałem żadnej z jego wypowiedzi. Pamiętasz którąś?

– Nazywał je „monologami, wyznaniami duszy bardzo wrażliwej”. Mówił, że „nie znoszą okrutnego światła sal koncertowych, są bowiem wyznaniami czynionymi szeptem tak cichym, że nie usłyszelibyśmy go w dużej sali”

– Trochę przesadził, ale to i tak lepsze niż: „muzyczne urzeczywistnienie czyśćca zwieńczone ideą zmartwychwstania i wieczności” lub „kosmos przenikający światy liryzmu i dramaturgii” – Schubert uśmiechał się trochę kpiarsko, ale widać było, że jest dumny i zadowolony.

– A ty sam, jak byś nazwał te swoje sonaty? – spytał Chopin.

– To taki mój „uśmiech przez łzy”, choć tekst o kosmosie też brzmi nieźle – rozluźniony Schubert pokusił się o żart.

Nie chcąc pozostawać w tyle, wysiliłem swoją od dawna niećwiczoną zdolność do prawienia komplementów i powiedziałem:

– Dla mnie twoja ostatnia sonata to najpiękniejszy w historii muzyki poemat napisany nutami pełnymi pasji i namiętności, lecz nie pytajcie mnie o jego treść. Za każdym razem czytam ją inaczej i choć zarys opowieści znam doskonale, to nigdy nie jestem pewien, co czeka mnie po następnym obróceniu kartki…

Schubert i Chopin spoglądali na mnie z niedowierzaniem i totalnym zaskoczeniem, jakbym był chory albo zadżumiony, a ja odczuwałem radość i satysfakcję. To jednak miłe mówić komuś miłe rzeczy…

INSPIRACJA WPISU: