Chcąc się przygotować do wywołanej przez Schnabela rozmowy na temat ostatnich sonat fortepianowych Schuberta, a zwłaszcza ich wykonania przez Krystiana Zimermana, postanowiłem znaczną część nocy przeznaczyć na posłuchanie sonaty A-dur, środkowej z pożegnalnej triady sonat Franza. Spać mi się jakoś nie chciało, a inne nocne czynności od dawna są już dla mnie tylko wspomnieniem…

Nie znałem recenzji, o której mówił wczoraj Artur i niespecjalnie mnie ciągnęło do zapoznawania się z nią, bo dla mojej subiektywnej oceny niewiele ona wniesie. Muszę jednak przyznać, że wzburzenie Schuberta sprawiło, że odsłuch zacząłem właśnie od nagrania polskiego pianisty. Zacząłem i skończyłem…, bo słuchałem tej sonaty w jego wykonaniu w kółko kilka, fragmentami może nawet kilkanaście razy.

Długo nie potrafiłem znaleźć słów adekwatnych do swoich przeżyć, aż w końcu zrozumiałem, że to było misterium… Cudowne misterium odkrywania niuansów artykulacji i tempa, które napełniały mnie przekonaniem, że Zimerman dokładnie przemyślał, skrupulatnie zaplanował i precyzyjnie wykonał każdą nutę i każdą pauzę pomiędzy dźwiękami. Czy Schubert tak by zagrał? Nie wiem i na tyle jest mi to obojętne, że nawet nie będę go o to pytał!

Spędziłem cudowną noc w towarzystwie Zimermana i Schuberta, i to przeżycie jest moje. MOJE!!! Każdemu życzę podobnych, lecz swoich…

Szedłem na śniadanie rozradowany i naładowany pozytywną energią. Chciałem jak najszybciej zjeść i powrócić do słuchania. Czeka na mnie jeszcze ostatnia sonata B-dur… i dawno już nie czułem tak silnej podniety oczekiwania…

Jedno spojrzenie na Schuberta powiedziało mi więcej niż tysiące słów. Miałem przed sobą mężczyznę, który doznał ekstazy w trakcie jakiegoś misterium a każdy jego ruch, gest, słowo pokazują, że tęskni za powrotem do tego stanu i nie spocznie, póki się nie zaspokoi…

– Też zacząłeś od A-dur? – zapytałem.

– Tak, całą noc słuchałem Krystiana i muszę ci mistrzu powiedzieć, że pochłonęło mnie cudowne misterium odkrywania niuansów artykulacji i tempa, które napełniały mnie przekonaniem, że Zimerman dokładnie przemyślał, skrupulatnie zaplanował i precyzyjnie wykonał każdą nutę i każdą pauzę pomiędzy dźwiękami – powiedział Franz, zupełnie sobie nie zdając sprawy, że w tej krótkiej chwili byliśmy jednością…

Nie wiedziałem, co powiedzieć, aby nie zepsuć czaru tej chwili. Z kłopotu wybawił mnie Schubert:

– Teraz mogę słuchać innych, pójdziesz mistrzu ze mną?

– Chętnie, bardzo chętnie. A co z tą recenzją, która tak cię wczoraj poruszyła?

Dopiero obolała mina Franza uświadomiła mi, jak niepotrzebny popełniłem błąd. Schubert spoważniał, jego twarz utraciła blask, z oczu zniknął błysk, na ustach zastygł uśmiech, a oddech przyspieszył. Na szczęście Schubert otrząsnął się energicznie, jakby strzepywał ze swego ubrania insekty i powiedział:

– A kogo to obchodzi. On się nazywa Wiedemann i jest rodakiem Krystiana. Jeśli koniecznie chcesz, to łatwo znajdziesz ją w Nekronecie.

– Szkoda dzisiaj na to czasu, chodźmy na ucztę… Kiedyś już mówiłem, ale dziś powtórzę to jeszcze raz z pełnym przekonaniem: dobrze, że nie ma wśród nas krytyków muzycznych. Nasz DNM zamieniłby się w piekło…

INSPIRACJA WPISU: