Haydn z dnia na dzień patrzy na mnie coraz smutniejszym wzrokiem. Obaj wiemy, że lada chwila zniknie z mojej kroniki, ustępując miejsca romantykom. Jeszcze tylko „Stworzenie świata”, msza poświęcona Nelsonowi, może ostatnie dwa kwartety smyczkowe i przyjdzie się nam na dłuższy czas pożegnać…

Joseph, jakby odgadując moje myśli, podszedł do mnie i powiedział:

– Dzięki twojej kronice przywołałem z pamięci wiele radosnych wspomnień. Bardzo ci za to dziękuję…

Nie chcąc, żeby Haydn zbytnio się rozczulił, szybko zmieniłem temat:

– Ostatnio był u mnie Händel i mówił, że bardzo się cieszy, że przygotowany specjalnie dla niego temat na kolejne oratorium przypadł po jego śmierci właśnie tobie…

– Faktycznie, tak się złożyło. Może to dlatego, że podczas pobytu w Londynie nie ukrywałem swojego zachwytu nad jego „Mesjaszem” i nad „Izraelem w Egipcie”. Uczestniczyłem w przedstawieniach obu tych oratoriów z tysiącem muzyków na scenie i poczułem się jak całkowity nowicjusz. Podczas „Alleluja” z „Mesjasza” płakałem i z zachwytu i ze wstydu, że ja tak nie potrafię…

Rozmach, nowoczesność, równowaga orkiestry i śpiewu, patos i religijna inspiracja… To, co zobaczyłem i usłyszałem, sprawiło, że postanowiłem się podszkolić i też spróbować swoich sił. Studiowałem każdą nutę Händla i z jego partytur uczyłem się, jak dodać muzyce monumentalizmu. Może dlatego to właśnie ja dostałem libretto do „Stworzenia świata”. Ktoś zobaczył we mnie godnego kontynuatora sztuki Georga Friedricha…

– Jesteś świetnym dowodem na trafność powiedzenia, że podróże kształcą. U Esterházy’ego nie miałeś takich możliwości…

– To prawda, ale też nie narzekałem. Cieszyłem się muzyką bez nakazów i zakazów, wielu mówiło o mnie „Papa Haydn”, szanowali mnie nawet wrogowie. Czy wiesz, że Napoleon zaraz po zdobyciu Wiednia osobiście rozkazał, aby wokół mojego domu wystawić wartę honorową?

– Tego nie wiedziałem, ale słyszałem kiedyś Mozarta, jak mówił o tobie, że masz w sobie „tajemnicę rozśmieszania go i jednoczesnego dotykania najgłębszych zakątków jego duszy”.

– To miłe. Ja też go bardzo szanuję.

– Czy dzisiaj stworzyłbyś taki sam obraz Boskiej kreacji świata?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Kiedyś ani przez chwilę nie wątpiłem, że Bóg w kolejnych dniach tworzył światło i ciemność, niebo i ziemię, słońce i księżyc, wodę i ląd, rośliny i zwierzęta, a w końcu mężczyznę i kobietę. To wyobrażenie czyniło mnie szczęśliwym i radosnym. Byłem głęboko religijny, a „Stworzenie świata” było niczym innym jak moim osobistym wyznaniem wiary.

– Coś się zmieniło?

– Lepiej nie pytaj! Powiem tylko tyle, że od czasu rozmów z młodymi i od lektury naukowych artykułów w Nekronecie nie sądzę już, aby wszystkie skamieliny były dowodem na biblijny potop… Moja dzisiejsza wiedza zaczyna się troszkę kłócić z wiarą, ale prawdą jest, że „nigdy nie byłem tak pobożny, jak wtedy, gdy pracowałem nad »Stworzeniem świata«”. Wiara w Stwórcę była powodem mojej radości…

– Zazdrościłem ci tej twojej boskiej afirmacji życia. Pamiętam, że powiedziałeś nawet: „Kiedy myślę o Bogu, mogę pisać tylko wesołą muzykę”. Nie wszystkim to odpowiadało. Naiwna słodycz twojego opisu kreacji doprowadzała Berlioza do takiego stanu, że jak sam mówił, gotów był kogoś…

– Nie kończ, proszę… To jego problem, a ja nie muszę tego słuchać. Zdaję sobie sprawę, że niewiele jest dzieł muzyki sakralnej, które są bardziej radosne niż moje oratorium, ale ja się tego ani trochę nie wstydzę.

– Nie masz absolutnie powodu. Obok „Mesjasza” i „Izraela w Egipcie”, „Eliasza” Mendelssohna i „Joanny d’Arc na stosie” Honeggera to jedno z najpiękniejszych oratoriów wszech czasów!

INSPIRACJA WPISU: