Zanim Joseph Haydn został na krótko moim nauczycielem w Wiedniu, przez 30 lat pełnił służbę na dworze węgierskiej arystokratycznej rodziny Esterhazych jako nadworny kompozytor i wicekapelmistrz (później kapelmistrz), zdobywając w tym czasie ogromną sławę. Całkiem nieźle jak na syna wiejskiego cieśli.

Od początku swojej służby u Esterházych Haydn doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że musi zadowolić przede wszystkim księcia i jego rodzinę, ale że nie osiągnie tego bez znakomitej współpracy z orkiestrą. Dzięki majątkowi i artystycznym ambicjom księcia miał do dyspozycji jedną z najlepszych wówczas europejskich orkiestr składającą się z wybitnych, dobrze opłacanych wirtuozów poszczególnych instrumentów.

Kiedyś zapytam Josepha, czy pozwoli mi publicznie opowiedzieć jakiego psikusa sprawił księciu Esterházy’emu przy okazji symfonii nazwanej przekornie „Pożegnanie” i jak wielki wtedy uzyskał poklask wśród członków orkiestry. Jeśli pozwoli to również i wam to opowiem, tak jak on opowiedział mi o tym któregoś wieczoru, gdy wspólnie wspominaliśmy Mozarta z tamtych czasów, ale… nie będę jednak plotkował, najpierw spytam Josepha o zgodę…

Haydn dopieszczał Esterházy’ego jak potrafił — gdy ten wybudował teatr, zaczął tworzyć opery; gdy usłyszał, że ulubionym głosem księcia jest baryton, to właśnie temu głosowi poświęcał główne partie swoich oper; gdy książę zatrudnił wybitnych solistów, to komponował swoje symfonie tak, aby każdy z nich miał solowe występy. Zyskiwał tym sobie także przychylność muzyków, którzy za każdą solówkę otrzymywali dodatkowe pieniądze. A muzyką prostą i radosną, pełną odniesień do obrazów natury osiągał przy okazji zadowolenie publiczności.

Tak właśnie było z trzema wczesnymi symfoniami, od których Haydn rozpoczął swoją przygodę z orkiestrą Paula Antona Esterházy’ego. Joseph w trzech symfoniach pięknie i plastycznie opisał muzycznie trzy pory dnia: poranek, południe i wieczór. Pominął noc, a ja zacząłem się zastanawiać, czy był już wtedy żonaty z tą swoją sekutnicą…?

Muzycy byli tak wdzięczni Haydnowi za solowe wstawki, że wywołało to zazdrość głównego kapelmistrza. Nic dziwnego, nowo zatrudniony wicekapelmistrz szybko pokazał próbkę swoich kompozytorskich możliwości i jeszcze na dodatek rozkochał w sobie orkiestrę.

Po sześciu latach, po śmierci dotychczasowego kapelmistrza Haydn przejął orkiestrę w całkowite władanie, ale idylla ta nie mogła trwać wiecznie. Śmierć Esterházy’ego i związane z tym finansowe perturbacje doprowadziły w końcu do rozwiązania orkiestry, co paradoksalnie otworzyło Haydnowi drzwi na całą Europę. Mógł wybierać miasta i trasy koncertowe, a Londyn i Paryż przyjęły go niezwykle łaskawie…

Ta pierwsza wizytówka możliwości Haydna w postaci dość konwencjonalnych i przewidywalnych symfonii o porach dnia (jeszcze z klawesynem w roli continuo) pokazała nie tylko potencjał Josepha, nie tylko jego dość duże poczucie humoru, ale również i zdolność do komercyjnego patrzenia na muzykę.

Cenię Haydna i bardzo go lubię, ale muszę przyznać, że złości mnie, gdy słyszę dzisiaj, że on, Mozart i ja to wielka trójka wiedeńskich klasyków. Dla mnie Wiedeń mojej młodości był wyłącznie miastem Mozarta, a Haydn niewiele mógł mnie nauczyć, choć, co rzeczywiście muszę przyznać, z dużą łatwością otwierał przede mną każde drzwi, za którymi kiedyś bosko grał Wolfi…

INSPIRACJA WPISU: