Gdy rozstawaliśmy się wczoraj po spotkaniu w sprawie Miserere Allegriego Mozart podszedł do mnie i zapytał:

– Przejdziemy się na spacerek?

Było to tak niespodziewane ze strony Wolfganga, że aż zaniemówiłem i tylko akceptująco skinąłem głową.

Mozart dość długo milczał aż w końcu niespotykanym u niego spokojnym, trochę smutnawym głosem powiedział:

– Londyn był mocno przereklamowany. Wcale nie zarobiliśmy tyle, ile oczekiwał mój ojciec, mnie traktowano jak cyrkowego akrobatę, a na dodatek wszędzie był brud i w porównaniu do Wiednia straszliwie śmierdziało.

– Zapowiadano mnie w Anglii jako „największy cud, jakim Europa lub ludzka natura może się pochwalić” oraz jako „najbardziej niesamowitego geniusza, który pojawił się w każdej epoce… przewyższając wszelkie zrozumienie lub całą wyobraźnię” i choć raz rzeczywiście dostaliśmy za jeden występ szokującą kwotę 300 gwinei, to potem jednak kryzys w królestwie, późniejsze niż zazwyczaj otwarcie obrad parlamentu i coraz większe skąpstwo patronów artystycznych sprawiły, że aby cokolwiek zarobić musieliśmy uczynić z naszego domu muzyczny wyszynk…

– ??? – milczałem pytająco.

– Dzień w dzień otwieraliśmy podwoje naszego domu w południe na trzy godziny i każdy mógł wtedy przyjść z ulicy i za półtora szylinga zażyczyć sobie, abym mu coś skomponował od ręki. No i grałem… Wyobraź sobie, za półtora szylinga…

– Nie pokochałem Londynu, choć Anglicy do dzisiaj darzą mnie wyjątkowym szacunkiem i estymą. Wiele trudu i pieniędzy włożyli na przykład w pozyskanie kilku moich rękopisów i wielce się tym szczycą…

– Rzeczywiście słyszałem, że w kolekcji Royal College of Music przechowują między innymi autograf partytury twojego koncertu fortepianowego c-moll. Wiesz, że to mój ulubiony i bardzo go cenię?

– Naprawdę?

– Kiedyś powiedziałem nawet jednemu z przyjaciół, że „ja nigdy nie zdołam takiego napisać…”

Zamilkłem, wyczuwając, że Wolfgang dusi w sobie przemożną potrzebę wyrzucenia londyńskich wspomnień cyrkowego dzieciństwa i pozwoliłem mu mówić:

– Wiesz Ludwiku, że Angole nie chcieli uwierzyć, ile mam lat i twierdzili, że to niemożliwe, aby taki geniusz zamieszkiwał ciało ośmiolatka. Podejrzewano mnie o wszystkie możliwe oszustwa.

– Jeden z posłów brytyjskich, niejaki Barrington, wysłał za pośrednictwem bawarskiego ministra w Londynie oficjalne zapytanie w tej sprawie do Austrii i otrzymał uwierzytelnioną kopię mojego aktu urodzenia prosto z Salzburga. Dopiero wtedy zdecydował się opublikować długi naukowy elaborat o nadzwyczajnym talencie dziecięcego geniusza, w którym na 62. stronie swojej pracy napisał, że to po prostu niemożliwe, aby „dziecko tak delikatnych lat mogło przewyższać większość mistrzów…”

– Widzę, że bardzo cię te wspomnienia bolą, więc może już ich wystarczy. Chodź do mnie, wspólnie posłuchamy tego twojego c-moll. Wiesz, że kiedyś, gdy usłyszał go Busoni to powiedział, że zawsze bierzesz „za punkt wyjścia śpiew i z tego wynika nieprzerwana melodyjność, która mieni się w twoich kompozycjach niczym piękne kształty kobiety przez fałdy cienkiej sukienki…”

– Nie wiem wprawdzie kto to jest Busoni, ale mimo tego już go polubiłem… Chodźmy więc i przyjrzyjmy się tej sukience i tym kształtom… Tak, właśnie tego teraz potrzebuję!

INSPIRACJA WPISU: