Moja wielomiesięczna nieobecność w Domu Nieśmiertelnego Muzyka przyniosła mi wiele zaskoczeń zmianami zastanymi po powrocie.

O ile doprowadzenie Nekronetu do każdego pokoju wszystkich mieszkańców DNM-u od dawna było oczekiwane, to już jednak wywołane tym faktem konsekwencje dla wielu były zgoła niespodziewane.

Dostęp do wiedzy o żywym świecie pozwolił nam na niemal bieżącą obserwację nie tylko muzycznych wydarzeń, ale i prywatnego życia bliskich i dalszych znajomych wciąż pozostałych przy życiu.

Jacqueline du Pré widząc muzyczne aspiracje nowej rodziny Daniela Barenboima zrozumiała, że nie powinna dłużej na niego czekać; André Previn, oglądając okładki nowych płyt Anne-Sophie Mutter, promieniującej szczęściem w towarzystwie kolejnych muzycznych partnerów uznał, że ma całkowicie „wolną duszę” i korzystając z okazji, zainteresował się zawiedzioną Jacqueline, z wzajemnością zresztą, a my wszyscy codziennie mogliśmy wyczytać o sobie więcej złych, najczęściej całkowicie zmyślonych wieści, niż ktokolwiek by chciał.

Trochę żałowałem Jacqueline, bo wciąż miałem w pamięci jej rozpacz, gdy usłyszała, że Daniel wykonał ich kultowy koncert Elgara z młodziutką wtedy Alisą Weilerstein. Niewiele pomogło przekonywanie, że to oznaka hołdu dla byłej żony, niewiele…

Chyba rzeczywiście nie mam zbytnich psychologicznych talentów, bo wyjeżdżając z DNM-u, byłem pewny, że moje zabiegi przyczyniły się do powrotu do siebie Schumannów, a jak się okazało, również tu niewiele pomogłem.

Clara nie zamieszkała z Robertem, a co jeszcze bardziej zdumiewające odsunęła się również całkowicie od Brahmsa i coraz częściej widywano ją w towarzystwie nieznanych mi nowych przybyszy. Nie przeszkadzało jej to jednak w pozostaniu całkowicie lojalną wobec Roberta, a w zasadzie wobec muzyki Roberta.

W sporych emocjach odrzucała zarzuty o przeniesieniu choroby psychicznej męża na jego twórczość i uparcie twierdziła, że szkodę muzyce Roberta czynią przede wszystkim próby jej zmieniania przez każdego, komu na to przyszła ochota. Jej ostry spór z Szostakowiczem o przeróbkę koncertu wiolonczelowego na długo pozostanie w mojej pamięci.

Od czasów Haydna nikt nie skomponował znaczącego koncertu na wiolonczelę i orkiestrę, a gdy wreszcie zrobił to Schumann, to nagle okazało się, że wszyscy wiedzą od niego lepiej, jak należało to uczynić. Wiolonczeliści chcieli zmiany temp i większej dozy wirtuozerii, dyrygenci oczekiwali bogatszej orkiestracji, a długi liryczny dialog solowego instrumentu z całą orkiestrą lub tylko z samą drugą wiolonczelą wyeksponowaną z zespołu, wydawał się w utworze koncertowym nużący prawie dla wszystkich. Nie dla Clary!

Sprowadzili się właśnie do Düsseldorfu, gdzie Robert objął posadę miejskiego dyrektora muzycznego z roczną pensją w wysokości 700 talarów, wystarczającą na utrzymanie siedmioosobowej już wtedy rodziny. Byli szczęśliwi, a Schumann nie przejawiał żadnych objawów stanu, który cztery lata później pchnął go do lodowatego Renu. Kompozycja koncertu zajęła mu tylko dwa tygodnie, a chwilę potem zaczął tworzyć symfonię „Reńską”, która powstała w kolejne trzy.

Był twórczy, szczęśliwy, kochający i nieświadomy przyszłości. Nie mógł przewidzieć, że za trzy lata w ich życiu pojawi się Brahms. Szczery liryzm koncertu był tylko dla Clary, cudny dialog wiolonczel był tylko z nią, a i ona każdą nutę rozumiała wtedy bardziej niż ktokolwiek. Ona też nie przeczuwała, że już niedługo zachwyci się Brahmsem…

Clara, wiedząc, jak bardzo jej ukochany mąż potrzebuje wsparcia po stresującej go końcówce pobytu w Dreźnie, chwaliła koncert, twierdząc, że jest on „napisany w sposób jak najbardziej odpowiadający charakterowi wiolonczeli„, a jego „romantyczna jakość, żywotność, świeżość i humor, a także niezwykle interesujący splot wiolonczeli i orkiestry są całkowicie porywające„, pozwalając odczuć „eufonię i głębokie uczucie„.

Zdanie wielbionej żony bardzo się dla Schumanna liczyło, ale wystarczyło, by parę krytycznych słów o koncercie powiedzieli do będącego już wówczas w szpitalu dla obłąkanych męscy przyjaciele Joachim i Brahms, a Schumann rzucił się do dość chaotycznych poprawek, nad którymi pracował aż do śmierci.

Dzisiaj mało kto słucha pierwotnej wersji koncertu, tak lubianej przez Clarę. Był taki czas, że na najlepsze wykonanie ona sama zdecydowanie wskazywała Jacqueline du Pré, ale od czasu, gdy ta zagarnęła dla siebie Previna, Clara hołubi wyłącznie mężczyzn z Mischą Maiskym na czele. No cóż… Ja tego nie ogarniam… Mówiłem jednak, że kiepski ze mnie psycholog!