Długo się zastanawiałem, czy mogę sobie pozwolić w kronice na chociażby odrobinę prywaty i wcale nie chodzi mi tutaj o subiektywizm, ale o klasyczne wykorzystanie uprzywilejowanej pozycji do przeforsowania czegoś…

Obiektywnie rzecz biorąc, nie powinienem chyba umieszczać w kronice utworów, co do których jestem przekonany, że nie zdobędą powszechnej akceptacji. Z drugiej strony jednak patrząc, komfort wyrażania subiektywnych ocen autora pozwala mi chyba na odstąpienie od czasu do czasu od dbałości o masową zgodę co do wyboru utworów lub konkretnych ich wykonań.

O ile nie mam problemu z korzystaniem z prawa subiektywności ocen, to jednak zawahałem się, gdy dotarło do mnie, że przemożny wpływ na ocenę konkretnej muzyki wywarła na mnie odczuwana od lat sympatia do kompozytora.

Strasznie nakręciłem w tym wywodzie, zamiast powiedzieć jasno i wprost, że bardzo lubię Alfreda Schnittkego i przy ocenie jego utworów na pewno nie jestem ani obiektywny, ani nawet racjonalnie subiektywny. Czuję do niego niczym nieuzasadnioną słabość…

Wszystko zaczęło się kilkadziesiąt lat temu, gdy po raz pierwszy usłyszałem swój koncert skrzypcowy z pięcioma kadencjami tak niespodziewanymi, że wielu do dzisiaj uznaje je za obrazoburcze. Autorem tych niezwykłych jak dla mnie kadencji okazał się właśnie Alfred Schnittke. Połączenie solowych skrzypiec z akompaniującymi im kotłami jest tak egzotyczne, że aż ożywcze i odświeżające. Pokochałem Alfreda…

Poczułem do niego nie tylko sympatię, ale i potrzebę objęcia go opieką. Recenzent w „Gramophone” oskarżył go wręcz o zbrodnię przeciwko mojej muzyce i łaskawie „wyrażał zgodę” na dalszą twórczość, pod warunkiem że Schnittke „będzie trzymał ręce z dala od Beethovena”.

Nie twierdzę, że te kadencje Schnittkego są lepsze niż te od Kreislera czy Milsteina, ale na pewno nigdy się ich nie wyprę, bo są po prostu cudownie inne.

Alfred napisał je specjalnie dla swojego przyjaciela, niezwykle uzdolnionego skrzypka Gidona Kremera. Gdy więc zobaczyłem na jednej z płyt ich oba nazwiska, nie mogłem się oprzeć…

Zacząłem słuchać skomponowane przez Alfreda, a wykonywane między innymi przez Kremera „Trio smyczkowe”, które Schnittke napisał na zamówienie z okazji 100. rocznicy urodzin Albana Berga. Nie podobało mi się, choć nieźle mnie od samego początku rozbawiło wielokrotnym cytowaniem znanej na całym świecie amerykańskiej piosenki urodzinowej „Happy Birthday”.

Długo nie mogłem zrozumieć, czemu ta „urodzinowa” kompozycja jest tak ponura, irytująca, trudna do przewidzenia, czasami denerwująca i ironiczna. Słuchałem i słuchałem, raz po razie, aż dopiero po dłuższym czasie, gdy moje uszy oswoiły się wreszcie z tą na wskroś awangardową dla mnie muzyką, dotarło do mnie, że Schnittke skomponował utwór zarówno na 100. rocznicę urodzin Berga, jak i na 50. rocznicę jego śmierci. Wszystko stało się dużo bardziej jasne…

Schnittke przeplótł życie i śmierć i w dość złowieszczy sposób obwieścił muzyką nieuniknioność…

Kilka tygodni po premierze Alfred doznał udaru, został przewieziony do szpitala, gdzie trzykrotnie uznano go za zmarłego klinicznie, zanim odzyskał przytomność. Tego, jak ważne było dla niego to smyczkowe trio, dowodzi fakt, że po kilku latach przerobił je na trio fortepianowe, które dedykował Aleksandrowi Popatowowi, lekarzowi, który dwukrotnie ocalił mu życie.

Na szczęście w swojej fascynacji Alfredem nie jestem całkowicie sam.

Pamiętam, jak któregoś dnia przyszedł do mnie niedawno temu Kurt Masur, który chyba jako pierwszy wykonał wraz z Gidonem Kremerem mój skrzypcowy z kadencjami Alfreda. Masur z mocnym niepokojem na twarzy, wywołanym niepewnością co do moich ocen ich występu, powiedział mi wtedy:

– Musiałem spróbować… Schnittke „to jeden z największych humanistów, którzy kiedykolwiek zajmowali się sztuką muzyczną. Jego muzyka może mieć gorzki smak, ale konfrontuje nas z prawdą życia, z tragedią życia, ale również z poezją życia i z humorem życia”.

Mam sentyment do Alfreda. Nie jestem ani obiektywny, ani subiektywny. Ten dzisiejszy wpis o jego trio, to czysta prywata…

INSPIRACJA WPISU: