Nie byłem zbytnio zadowolony ze swojego zachowania wobec Skriabina. Trudno, już tego nie cofnę, powiem mu, gdy się spotkamy, że wyczerpały mi się baterie do Phonaka i musiałem szybko wyjść, aby je wymienić.

Lepsze małe kłamstewko niż wróg na całą resztę wieczności… Czy aby na pewno…? No, nie, teraz to ja zaczynam filozofować… Żeby mi tylko tak nie zostało na stałe…

Nie zdążyłem na szczęście rozwinąć drzemiących we mnie filozoficznych zapędów, bo usłyszałem „Alleluja”. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapełniły się wszystkie ścieżki prowadzące do powitalnych bram DNM-u.

Wiedziałem, że zmierza do nas Theo Adam, niezapomniany wagnerowski Wotan. Bardzo chciałem go przywitać, bo pamiętałem jego wspaniały bas-baryton z moich „Dziewiątych” pod Fritzem Wunderlichem, Frantzem Konwitschnym oraz Kurtem Masurem. Pamiętałem go także z wykonań „Fidelio” pod Böhmem i Soltim.

Odwróciłem się i żwawo ruszyłem wyżwirowaną ścieżką wraz z dziesiątkami innych mieszkańców DNM-u.

Jedną z bocznych ścieżynek dołączyli do mnie Ashkenazy i Sofronicki.

— Byliśmy właśnie u Skriabina, bardzo mu głupio i chciałby cię przeprosić…

W duszy uśmiechnąłem się do siebie szelmowsko, ale nie dałem po sobie poznać wyskakującego ze mnie triumfalizmu, mówiąc tylko wyreżyserowanym spokojnym głosem:

— Słusznie, słusznie… ale to może jutro… Nie, nie, na jutro jestem umówiony z wizytą u Rubinsteina. W takim razie odwiedzę Aleksandra w środę. Niech czeka na mnie po kolacji…

To 110. odcinek opowieści o mieszkańcach Domu Nieśmiertelnego Muzyka, która z czasem przekształci się w cykl „1000 utworów muzyki klasycznej, których warto posłuchać chociaż raz w życiu.

Jeśli lubisz ten blog i zależy Ci na jego kontynuacji, możesz wspomóc autora „Kroniki Ludwika” jednorazową lub cykliczną darowizną za pośrednictwem projektu Patronite albo z wykorzystaniem systemu PayPal.

INSPIRACJA WPISU: