Prawie zawsze słucham muzyki podczas pisania wpisów w kronice i prawie zawsze są to utwory, nad którymi danego dnia pracuję. Czasami staje się to przeszkodą nie do pokonania…

Tak też było dzisiaj. Od rana słuchałem kolejnych wykonań sonat i partit na solowe skrzypce Johanna Sebastiana i gdy wydawało mi się, że jestem już gotowy do pisania, włączyłem jedno z ostatnich przygotowanych do odsłuchu nagrań.

Fiński skrzypek Jaakko Kuusisto nagrał Bacha w fenomenalnej akustyce kościoła Österåker w Szwecji w tak niespodziewany dla mnie sposób, że na długi czas zasłuchałem się w tę cudną muzykę, odkładając pisanie na później. Właśnie takiego wykonania dzisiaj potrzebowałem…

Choć znam kilkadziesiąt nagrań skrzypcowych solówek Bacha, to akurat ten przemarznięty w zimnym kościele Fin, ciężko wciągający nosem katar i oddychający z trudem finiszującego maratończyka, dał mi radość tak wielką, że po zakończeniu całego cyklu natychmiast uruchomiłem go ponownie, pisanie znów odkładając na później…

Dla takich chwil warto było założyć kronikę…

Długo byłem przekonany, że poświęcę dzisiaj sporo uwagi Rudolfowi Gählerowi, który grając specjalnie zakrzywionym smyczkiem, jako jeden z niewielu współczesnych skrzypków potrafi równocześnie odgrywać pełne trzy- czterostrunowe akordy zapisane przez Bacha, co pomimo troszeczkę topornego czasami wykonania stworzyło nieporównywalny klimat sonat i partit i samo w sobie stanowiło wyjątkową wartość.

Wciąż jestem pod wrażeniem tego miękkiego, łagodnego i subtelnego dźwięku wydobywanego spod poluzowanego w łuku smyczka końskiego włosia, ale pomimo tej dość powszechnej w Niemczech za czasów Bacha techniki zakrzywiania smyczka, smarkający Fin grał dla mnie dzisiaj dużo bardziej pociągająco…

Jest już późno, a ja chciałem jeszcze choć na chwilę zajrzeć do Johanna Sebastiana. Zadał mi tydzień temu zagadkę, a ja nie potrafiłem jej jednak rozwiązać. Gdy rozmawialiśmy o żonach Bacha ten w pewnym momencie, jakby zupełnie poza tematem, powiedział:

– Gdy będziesz pisał o sonatach i partitach na skrzypce bez akompaniamentu, uważnie przyjrzyj się stronie tytułowej…

Zrobił przy tym zabawnie tajemniczą minkę dziecka ukrywającego zabawkę za plecami. O co mogło mu chodzić?

Napis na okładce obwieszcza wszystkim, że mamy przed sobą „Sei Solo — a violino senza Basso akompaniament”. Przydałby się ktoś, kto zna włoski. W czym tkwi tajemnica?

Gdy dotarłem do Bacha, ten spytał mnie bez zwłoki:

– Zgadłeś?

Moja negatywna odpowiedź sprawiła mu wyraźną satysfakcję, ale z drugiej strony widać było też, że bardzo chce się podzielić swoją tajemnicą.

– Umilałem księciu Leopoldowi wyprawę do wód w Karlsbad, a po powrocie dowiedziałem się, że podczas naszej nieobecności zmarła moja ukochana żona Maria Barbara i że została już nawet pochowana. Tak mnie to poruszyło, że postanowiłem dać temu wyraz w dedykacji dla niej na jednym z gotowych utworów.

– Zamiast „Sei Soli”, co znaczyłoby „sześć utworów solowych”, napisałem „Sei Solo”, i ta jedna literka różnicy wyraźnie zmieniała sens, mówiąc wszystkim, że „jestem samotny”… To utwór dla niej i bardzo jestem do niego przywiązany…

INSPIRACJA WPISU: