Nieubłaganie zbliża się w kronice moment rozstania z Schubertem. Jestem mu niezmiernie wdzięczny i wcale nie tylko za ułatwienie mi spędzenia miłego wieczoru z Jacqueline du Pré, ale przede wszystkim za wiele cotygodniowej radości z kolejnych niezwykłych kompozycji Franza.

Chciałem mu to powiedzieć od samego rana, ale nigdzie nie mogłem go przyuważyć. Dopiero Sława Rostropowicz powiedział mi, że od kilku dni Franz długo przesiaduje u Chopina, próbując wyciągnąć go z jego pokoju. Ciekawe, czy mu się ta trudna misja powiedzie. Byłoby miło!

Mścisław wyglądał na upojonego szczęściem i mogłem się tylko domyślać, że to efekt wczorajszych ocen związanych z kwintetem Schuberta, bo sam dumny Sława nie odezwał się oczywiście w tej kwestii ani słowem. Ciekawe, czy Jacqueline powiedziała mu, że do ostatniego momentu przekonywała mnie, że jego występ z kwartetem Melos bardziej łaskocze duszę niż ten z kwartetem Emersona?

Swoją drogą szkoda, że większość pieśni Schuberta pisana jest dla barytonów lub tenorów, bo może miałbym też okazję na kolejny miły wieczór z którąś ze śpiewaczek?

Franz tworzył pieśni przez całe swoje kompozytorskie życie. Była to tak ważna cześć jego twórczości, że właśnie pieśni potraktowano po śmierci Schuberta jako jego „łabędzi śpiew”, wykonując podczas ceremonii pogrzebowej ostatnie kilkanaście spośród nich, napisanych do poezji Heinricha Heinego i Ludwiga Rellstaba.

Sprytny wydawca Tobias Haslinger parę miesięcy po śmierci Schuberta do trzynastu takich pieśni dodał ostatnią napisaną przez Franza (do wiersza Johanna Gabriela Seidla) o wysyłanym do ukochanej gołębiu pocztowym o imieniu „Tęsknota” i całemu zbiorkowi nadał chwytliwy tytuł „Łabędzi śpiew” („Schwanengesang”). To się musiało sprzedawać znakomicie…

Zbiorek jest tak intensywnie przesycony tęsknotą, że stanowi przepiękny dowód tezy postawionej kilka lat wcześniej przez niemieckiego pisarza Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmana, który napisał, że „muzyka odsłania człowiekowi nieznane królestwo, świat, który nie ma nic wspólnego z otaczającym go zewnętrznym światem zmysłowym, w którym pozostawia się za sobą wszelkie uczucia, aby oddać się niewypowiedzianej tęsknocie”.

Za czym tęskni Schubert? Jak wszyscy — za szczęściem!

Znamienne jest jednak to, że jako pierwszą pieśń umieścił w rękopisie wiersz „Liebesbotschaft”, który był zamierzonym przez Rellstaba hołdem dla mnie. Tak! Franz nawet w ten sposób, tym poetyckim „poselstwem miłości” wyraźnie pokazywał, gdzie tkwi źródło jego szczęścia i spełnienia.

Uszczęśliwiająca go muzyka absolutnie nie wyklucza szczęścia wynikającego z miłości lub pożądania. W najpiękniejszej pieśni „Ständchen” Schubert w ostatnim zdaniu prosi: „Przyjdź, uszczęśliw mnie”. Dla samej tej „Serenady” warto poświęcić czas, aby posłuchać „łabędziego śpiewu” Schuberta.

Jako pierwsze wybrałem najbardziej nastrojowe wykonanie Iana Bostridge’a, o którym ktoś powiedział, że jest pełne „anielskiej dobroci, która nawet w rozpaczy odnajduje światło” (Tomasz Cyz).

Jeszcze piękniejszą recenzję wydał András Schiff, który akompaniował na fortepianie Peterowi Schreierowi i wzruszony muzyką Schuberta powiedział tak:

Gdybym był katolikiem, to dla mnie:
Bach byłby Ojcem,
Mozart Synem,
a Schubert Duchem Świętym
”.

Mnie pominął, ale nie będę małostkowy…

INSPIRACJA WPISU: