Gdy w zeszłym tygodniu przypomniałem Mozartowi o posadzie uzyskanej od cesarza Józefa II i o rywalizacji z Salierim, doczekałem się jedynie ciężkiego westchnienia i krótkiego komentarza zawierającego się w trzech słowach:

– Nie było łatwo…

Nie zdawałem sobie do końca sprawy, jakie tarapaty dopadły rodzinę Amadeusza pod koniec jego życia. To był trudny okres dla wszystkich muzyków w Wiedniu, ponieważ Austria była w stanie wojny, co oznaczało spadek ogólnego poziomu dobrobytu, co przełożyło się między innymi na niższą skłonność arystokracji do wspierania muzyki.

Mozart przestał pojawiać się często na publicznych koncertach, utracił znaczną część uczniów i w konsekwencji jego dochody znacznie zmalały. W połowie 1788 roku on i jego rodzina przeprowadzili się z centrum Wiednia na przedmieścia Alsergrund, ale nie wpłynęło to na znaczne obniżenie wydatków i coraz częstsza stała się konieczność pieniężnych pożyczek, najczęściej od swojego przyjaciela z loży masońskiej Michaela Puchberga.

Początkowe niechętne przyjęcie przez wiedeńczyków „Don Giovanniego” sprawiło, że zaczął szukać łatwiejszych sposobów komponowania, czego przejawem stał się chociażby przedostatni koncert fortepianowy w D-dur.

Posada u cesarza nie niosła za sobą zbytnich obowiązków poza komponowaniem tańców na coroczne bale w Redoutensaal, co pozwoliło Amadeuszowi na napisanie w drugiej połowie tego roku aż trzech symfonii, ale mimo tego wszystkiego Wiedeń stracił zainteresowanie Mozartem.

Szukając poprawy swoich losów, Wolfgang zdecydował się na długie podróże poza Wiedeń. Wiosną 1789 roku udał się do Lipska, Drezna i Berlina, a w następnym roku do Frankfurtu, Mannheim i kilku innych mniejszych niemieckich miast i miasteczek. Niestety wyjazdy te nie przyczyniły się do rozwiązania finansowych problemów rodziny Mozarta.

Bardzo potrzebujący pieniędzy Mozart próbował wykorzystać każdą okazję do zarobku. Po śmierci cesarza Józefa II postanowił uczestniczyć w koronacji Leopolda II na Świętego Cesarza Rzymskiego, która odbyła się w październiku 1790 roku we Frankfurcie nad Menem.

Udało mu się przekonać swojego szwagra, skrzypka Franza Hofera na dokonanie zastawu, który pozwolił na pokrycie kosztów podróży do Niemiec, a po przybyciu do Frankfurtu dał występ, składający się z między innymi ze swojego ostatniego koncertu, który z tego tytułu uzyskał przydomek „Koronacyjny”. Występ od strony muzycznej był wspaniały, koncert spotkał się z dużym uznaniem, a sam Mozart stał się we Frankfurcie sławny i podziwiany. Co z tego, jeśli okazało się, że „ludzie z Frankfurtu są jeszcze bardziej skąpi niż Wiedeńczycy”…

Frustracja Mozarta była coraz większa. Towarzyszył temu również strach o nieuczciwe skopiowanie partytur utworów, co dodatkowo mogło go pozbawić dochodów w przypadku nielegalnego ich opublikowania.

Chroniąc się przed tym, Mozart często przed publicznym wydaniem nowych kompozycji, nie zapisywał w udostępnianych kopiach znacznych fragmentów tekstu. W przypadku „Koronacyjnego” całkowicie pominął doskonale przez siebie pamiętany zapis lewej ręki dla otwierającego solo fortepianu oraz dla całej drugiej części koncertu. Muszę przyznać, że to ciekawa forma osiemnastowiecznej ochrony praw autorskich…

INSPIRACJA WPISU: