Natknąłem się dzisiaj na dość egzotyczną trójkę dyskutującą w parku tak głośno, że nie sposób było nie zwrócić na nich uwagi. Gdyby nie to, że był wśród nich Wolfgang, to pewnie przeszedłbym obok bez wtrącania się, ale obecność Amadeusza zawsze mnie porusza…

Obok Mozarta na parkowej ścieżce stali Olivier Messiaen i jego druga żona Yvonne Loriod. Wolfgang, choć nie trawi muzyki Oliviera, to jednak jego samego wręcz uwielbia. Messiaen, jako jeden z niewielu w DNM-ie mówi do Amadeusza Amadè lub Amadeo, a ten duży dzieciak promienieje wtedy ze szczęścia…

Johannes Chrysostomus Wolfgang Gottlieb Mozart jako 14-latek postanowił skrócić swoje imiona i zaczął nazywać sam siebie Wolfgangiem Amadeo, a kilka lat później, już w Wiedniu, Wolfgangiem Amadè i tak naprawdę nigdy za życia nie używał imienia Amadeusz. To wynalazek przyszłych biografów, krytyków i filmowców…

– Ja w tym słyszę echo śmierci… – usłyszałem Oliviera, a stojąca obok Yvonne przytaknęła skinieniem głowy.

– Macie do tego prawo, ale nie było to moim zamiarem – odparł Amadè.

– W liście do ojca nazwałeś śmierć „najlepszym przyjacielem człowieka” i stwierdziłeś, że jej wizerunek nie jest dla ciebie „niczym przerażającym…”.

– Owszem, ale list pisałem ponad rok po skomponowaniu tego Andante i nie wiążę ze sobą tych dwóch kwestii…

– Ja jednak słyszę, że „w tej zwięzłej, dramatycznej narracji znajduje się rozwijanie wszelkiego rodzaju sprzeczności, które mogą przywoływać idee śmierci: beznadziejność, obrzydzenie, ucisk, pocieszenie niebiańskie i pewność odrodzenia” – upierał się Olivier – „To przerażający kawałek, tlące się centrum”…

– Ja jednak zupełnie tej muzyki tak nie odbieram, choć muszę przyznać, że wesoła to ona nie jest… A ty co o tym myślisz Ludwiku?

Zupełnie nie wiedziałem, czego dotyczy spór, więc udałem, że nie słyszę…

– Nie udawaj, że nie słyszysz… przecież widzę, że masz w uszach Phonaka. Chodź, opowiem ci po drodze, w czym rzecz – Mozart obrócił się na pięcie i bez pożegnania się z Olivierem i Yvonne ruszył przed siebie, cały czas mówiąc:

– Yvonne podjęła się kiedyś niezwykłego wyczynu. Razem z orkiestrą Lamoureux pod dyrekcją Pierre’a Bouleza, Bruno Maderny i Louisa Martina wykonała w Paryżu dwadzieścia dwa moje koncerty w ciągu jednego tygodnia. Nawet ja nie byłem tak szalony…

– Wyobraź sobie, że Messiaen napisał wtedy dla swej żony komentarze do wszystkich tych koncertów i akurat przy tym moim Es-dur usłyszał śmierć. No cóż, każdy słyszy, co mu w danej chwili w duszy gra. Nawet jeśli ukryłem w Andante tego koncertu coś smutnego, to jednak jego finał jest tak radosny, że z łatwością pokonuje smutek z poprzedniej części i śmierć też by spokojnie oswoił… Jak już słyszałeś, pisałem kiedyś ojcu, że dla mnie śmierć to najlepszy przyjaciel człowieka i wcale nie zamierzam się z tego wycofywać…

– Powiem ci Amadeuszu, że chyba niewiele jednak wiesz o śmierci i tu w DNM-ie raczej nie poznasz wszystkich odcieni jej czerni! Zostawmy ten temat, lepiej chodź, posłuchamy, co tam Olivier wypatrzył…

INSPIRACJA WPISU: