Wspominając połowicznie udany pobyt u brata w Linzu, nie byłbym sobą, gdyby nie odezwała się we mnie Mozartowa obsesja. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nie ma w tym mieście żadnego pomnika Mozarta i to pomimo tego, że uwiecznił to miasto swoją symfonią, którą potomni nazwali „Linzką”.

Co on robił w tym Linzu, ciekawe…? Czy to rzeczywiście prawda, że kompletną symfonię napisał w cztery dni!?

Ciekawość zwyciężyła nad lenistwem, ubrałem się, założyłem laczki i poszedłem szukać Mozarta. Już z daleka usłyszałem jego głośny śmiech dochodzący z pokoju służącego nam za coś w rodzaju pokoju spotkań, świetlicy.

Mozart stał na środku pomieszczenia przed kilkuosobową grupką nieznanych mi osób i zaśmiewając się w głos, mówił:

– Wyobraźcie to sobie, jego własny brat wyrzucił go z domu i musiał wyjechać z Linzu jak banita. I to wszystko przez pokojówkę…

Natychmiast zrozumiałem, że Wolfgang nabija się ze mnie, choć nie znałem powodu tego zainteresowania mną. Chciałem się wycofać, ale było już za późno. Wolfgang dostrzegł mnie i absolutnie nieskrępowany sytuacją zawołał:

– Oto i on we własnej osobie…

Podszedł do mnie, położył rękę na moim przedramieniu i powiedział coś, co zabrzmiało jak cios:

– Właśnie zastanawiamy się Ludwiku (!), dlaczego w Linzu nie ma żadnego twojego pomnika…?

– Trafiony, zatopiony – pomyślałem, ale nie zamierzałem dawać poznać po sobie skonfundowania faktem, że i ja parę chwil temu zadawałem sobie identyczne pytanie dotyczące Mozarta…

– Lepiej powiedz, co ty sam robiłeś w tym Linzu…?

– Proszę bardzo, choć nie będzie to zbytnio wesoła opowieść…

– Zaraz po narodzinach naszego pierworodnego Rajmonda pozostawiliśmy go w Wiedniu pod opieką niani i ruszyliśmy w podróż do Salzburga do mojego ojca. Chciałem mu przedstawić żonę i pozyskać jego przychylność dla niej, co nie było, jak się okazało, takie proste. Ale po kolei…

– Ojciec był mocno niechętny mojemu ślubowi z Konstancją. Poprosiłem naszą przyjaciółkę baronową Waldstätten o wstawiennictwo za nami, co też uczyniła, wysyłając list z interwencją. Ponieważ nie było od ojca żadnej odpowiedzi, uznała swoje orędownictwo za skuteczne i urządziła nam jeszcze przyjęcie po ceremonii ślubu. List od ojca podtrzymujący jego niechęć do mojego ślubu z Konstancją przyszedł dopiero następnego dnia albo dopiero wtedy został mi przez baronową pokazany. Było już za późno na zmianę decyzji, a poza tym i tak bym jej chyba nie zmienił.

– Ciąża Konstancji, poród i groźba mojego aresztowania za niewielki dług odłożyły nasz wyjazd do ojca o prawie rok. Jak już mówiłem, zostawiliśmy Rajmonda z nianią i pojechaliśmy sami do Salzburga. Byliśmy tam przez trzy miesiące niechęci i nerwów. Ani Konstancja, ani ojciec nie próbowali wykonać żadnych ugodowych gestów i nie zrobili nic, aby zmniejszyć wrogość między sobą.

– Zbieraliśmy się już do powrotu do Wiednia, gdy przyszła wiadomość o śmierci naszego synka. Konstancja obciążyła mojego ojca odpowiedzialnością za konieczność przyjazdu do niego i pozostawienia dziecka, ojciec nazwał moją żonę wyrodną matką i w takim stanie ducha wyruszyliśmy w drogę powrotną. Moje relacje z ojcem nigdy już nie uległy poprawie, a siostry Nannerl nigdy więcej nie zobaczyłem…

– Synek został w Wiedniu pochowany bez naszej obecności, a my baliśmy się wrócić do pustego domu… Odkładaliśmy ten moment najbardziej jak się dało… 26 października Konstancja wystąpiła w kościele św. Piotra w partii sopranu mojej Mszy c-moll, a następnego dnia wyruszyliśmy w drogę powrotną…

– Po postojach w Vöcklabruck, Lambach i Ebelsberg ostatniego dnia października dotarliśmy do Linzu, gdzie u bram miasta czekał na nas sługa rodziny Thun, aby upewnić się, że nie zatrzymamy się w gospodzie i zaprosić nas do rodzinnego domu hrabiego na placu Minorite.

– Jako goście hrabiego Johanna Josepha Antona von Thun-Hohensteina spędziliśmy w Linzu nocleg i następny dzień, zajadając się słynnymi w całej Austrii tortami cynamonowymi i dżemem malinowym. Aby podziękować za gościnę, ale też, aby ją jeszcze choć trochę wydłużyć, zaproponowałem hrabiemu poprowadzenie koncertu i jego datę ustaliliśmy na 4 listopada.

– W podróży nie miałem z sobą żadnej ze swoich symfonii, więc postanowiłem szybko napisać coś nowego. Zajęło mi to cztery dni i trzy noce. Koncert się odbył i to z dużym powodzeniem, a ja dopiero kilka miesięcy później przygotowując premierę tej symfonii w Wiedniu, uzmysłowiłem sobie, że nie ma w niej żadnej chwytliwej radosnej melodii, z których tak bardzo byłem znany. Smutek po synku, żal z powodu zachowania ojca i siostry podświadomie dały znać o sobie…

INSPIRACJA WPISU: