Fama o ozdrowieńczej kozetce u Bacha rozeszła się po DNM-ie w mgnieniu oka. Ponieważ ja sam absolutnie nie byłem zainteresowany upublicznianiem informacji o potrzebie regularnego przywracania psychicznej równowagi na seansach u Johanna Sebastiana, jedynym podejrzanym o rozdmuchanie informacji o niespodziewanej roli Bacha, stawał się Bernstein.

Nie miałem mu tego specjalnie za złe. Pomyślałem nawet, że dla niego może to być jedyny sposób, by powszechnie dać upust swojemu niezadowoleniu z nowej filmowej wersji West Side Story”.

Jakakolwiek by nie była przyczyna, zainteresowanie psychoanalitycznymi usługami Bacha zrobiło się przeogromne. W korytarzu przed jego pokojem ustawiła się kolejka chętnych, a pierwszy w niej Schumann czekał już podobno od świtu.

To w zasadzie nikogo, kto znał Roberta, nie powinno dziwić, ale że w tej samej kolejce kilka osób później stał Brahms, a na samym końcu ustawiła się Clara, nie mogło ujść niczyjej uwagi.

Bach nie pierwszy już raz ratował psychiczne zdrowie Schumanna. Po powrocie z tournée Clary po Rosji powróciły jego zaburzenia nerwowe, długie depresyjne kryzysy, stany lękowe, drgawki i te potworne głosy w głowie pojawiające się przy każdej próbie działania lub samego choćby myślenia.

Intensywna koncepcyjna praca nad prześladującym go przez lata Faustem według Goethego, wyczerpała Schumanna do tego stopnia, że nie był nawet w stanie słuchać muzyki, która, jak sam pisał, „wdziera się w moje nerwy jak ukłucia”. Doznany afront, gdy na zwolnione po Mendelssohnie miejsce w lipskim Gewandhausie wybrano Duńczyka Nielsa Wilhelma Gade, stan ten tylko pogłębił.

Nie pomógł ani pobyt w górach Harzu, ani solne kąpiele w Karlsbadzie. Nie pomogła też przeprowadzka do Drezna, gdzie Schumanna nękała bezsenność i potworne fantazje, a przez długi czas każdego ranka Clara odnajdywała go „skąpanego we łzach”.

Lekarze zabronili mu jakiegokolwiek wysiłku fizycznego i intelektualnego, a „duch i ciało odmówiły mu służenia”. Skarżył się w liście do Mendelssohna, że „w stu różnych miejscach czuje swędzenie i nieznośny skurcz”, że „tajemnicze cierpienie” wciąż umyka lekarzom, a w mózgu nieustannie i gwałtownie grają mu trąbki i kotły (trąbki w C).

Być może to właśnie Felix zasugerował Schumannowi ozdrowieńczą terapię Bachem. Robert rozpoczyna studiowanie kontrapunktu i twórczości Johanna Sebastiana i na tyle jego stan ulega poprawie, że wraca do komponowania, tworząc kilka fug na fortepian i na organy. Wypożycza nawet do domu specjalną klawiaturę pedałową stawianą pod fortepian, by móc imitować organy.

Nie odważa się jednak powrócić do wycieńczającego go tematu Fausta.

Z pomocą przychodzi nieoceniona żona Roberta. Pod pretekstem planowanej wizyty u Mendelssohna, który na dobre zadomowił się już we Frankfurcie nad Menem, Clara prosi męża, by rozwinął w koncert napisaną specjalnie dla niej niedługo po ślubie jednoczęściową Fantazję a-moll na fortepian i orkiestrę.

Nie było to dzieło przypadkowe, bo Schumann postawił sobie za cel skomponowanie utworu, w którym pięknie i czule brzmiący fortepian nie zdominuje orkiestry, a równie cudnie współbrzmiąca orkiestra będzie wdzięcznym partnerem dla solisty, a raczej dla solistki. Tej jednej, jedynej, wybranej…

Clara prosi męża, by skomponował specjalnie dla niej, specjalnie od niego, jakiś „wspaniały kawałek brawury”, a Schumann, który nie lubił tworzyć pustej, efektownej, efekciarskiej muzyki, oświadczył żonie, że pomimo tego, iż nie chce i nie potrafi pisać dla wirtuozów, postara się znaleźć „kompromis pomiędzy koncertem, symfonią i solową sonatą„.

Koncertowy efekt pracy Schumanna uszczęśliwił i Clarę-pianistkę, i Clarę-żonę. Przepiękny trzyczęściowy romantycznie czuły koncert grała do końca swej wirtuozowskiej kariery, a widok szczęśliwie zapracowanego męża wygrywającego dzięki komponowaniu muzyki z czającym się za rogiem mózgu wyniszczającym szaleństwem, był w tym czasie szczytem jej marzeń.

Dumne z koncertu i z siebie nawzajem małżeństwo Schumannów uaktywnia się w nowym miejscu zamieszkania. Zapoznają się z kulturalną elitą Drezna, ale szybko okazuje się, że wcześniejsze kłopoty Roberta ze znajdywaniem pracy wymagającej życzliwych kontaktów z ludźmi nie były przypadkowe. Na horyzoncie pojawił się Wagner i znów było na kogo narzekać…

INSPIRACJA WPISU: