Gdyby nie Penderecki większość mieszkańców Domu Nieśmiertelnego Muzyka zupełnie nie miałaby świadomości, że skromny Polak siadający zazwyczaj w kącie i nigdy niewdający się w dyskusje o swojej twórczości to prawdziwy fenomen współczesnej światowej muzyki.

Dopiero gdy zaraz po przybyciu do DNM-u pierwsze swe kroki Penderecki skierował do nierzucającego się w oczy mężczyzny w kącie i od tego dnia codziennie przysiadał się do niego, a po posiłkach wspólnie ruszali na spacer przez ogród, zaczęło się wypytywanie, kim jest przezroczysty dotychczas dla większości przybysz z Polski.

Również i mnie zżerała ciekawość…

Postanowiłem dołączyć do Polaków podczas spaceru i od pierwszych zamienionych zdań wiedziałem, że będzie to rozmowa niezwykła. Nieznajomym okazał się Henryk Mikołaj Górecki, a odmienność rozmowy z nim tkwiła w tym, że o ile większość kompozytorów, z którymi rozmawiałem albo chełpiła się swoimi sukcesami, albo użalała się nad swoimi porażkami, to z Polaka trudno było wydobyć cokolwiek na temat jego twórczości.

Dopiero Penderecki trochę zdziwiony milczeniem rodaka wymruczał:

– Nagrałem jego „Trzecią” i znalazłem się na pierwszym miejscu brytyjskiej listy przebojów muzyki klasycznej. Nie było w tym żadnej mojej zasługi, bo symfonia Henryka już wcześniej zawojowała cały świat i to całkowicie bez mojego udziału. Wyobraź sobie Mistrzu, że płyt z jego symfonią sprzedano dobrze ponad milion egzemplarzy, a na ogólnej muzycznej liście przebojów utrzymywała się ona na pierwszym miejscu przez 38 tygodni, pokonując wszystkich artystów muzyki rozrywkowej.

– Ja tego nie chciałem, nie oczekiwałem i zupełnie nie rozumiem — odezwał się w końcu Górecki.

– To smutna, powolna, posępna, lamentująca, kontemplacyjna muzyka. Nigdy nie były moim marzeniem listy przebojów… Nigdy nie oczekiwałem tego, że stanę się idolem gospodyń domowych, kierowców tirów i piłkarskich kibiców. Sukces mnie wręcz przeraził…

– Czułem wewnętrzną potrzebę wylania z siebie uczuć, jakich doznawałem na myśl o rodzicach tracących swe dzieci i o dzieciach osieroconych przez rodziców i tworząc, w najmniejszym stopniu myślałem o przyszłych słuchaczach, a głównie poddawałem się trawiącemu mnie przymusowi ubrania swoich emocji w muzykę.

– Kiedyś długo przyglądałem się ścianie niemieckiego więzienia gestapo w Zakopanem, leżącym u podnóża Tatr na południu Polski. Pośród setek wyzwisk, przekleństw i wezwań do zemsty widniejących na tej ścianie młoda góralka, 18-letnia Wanda Błażusiakówna napisała do swej mamy przeprosiny, pocieszenie i słowa religijnej otuchy prostymi zdaniami będącymi jednocześnie modlitwą: „O Mamo, nie płacz, nie. Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie”.

Górecki prawie niewidocznym ruchem ręki szybko przetarł oczy, a potem dodał:

Ona nie rozpacza, nie płacze, nie krzyczy o zemstę. Nie myśli o sobie; czy zasługuje na swój los, czy nie. Zamiast tego myśli tylko o swojej matce: ponieważ to jej matka doświadczy prawdziwej rozpaczy. Ten napis był czymś niezwykłym. I naprawdę mnie zafascynował”. 

– Z niezwykłą u mnie pewnością siebie dodałem do tego tekstu młodej góralki: „Łaski pełna jesteś” i napisałem do tych wszystkich słów muzykę. Ot, tak po prostu…

– A potem dołączyłem tekst śląskiej piosenki ludowej o matce szukającej syna zabitego w powstaniu. Bardzo mocno przeżyłem jej ból i napisałem muzykę, aby z tego bólu samemu się wydostać. Ot, tak po prostu…

– Zupełnie przez przypadek trafiłem później na zbiorek religijnej poezji, w którym znalazłem średniowieczny „Lament świętokrzyski” obrazujący Maryję bolejącą pod krzyżem i od razu wiedziałem, że ten mistyczny ból matczynej męki musi otworzyć symfonię, uświęcając jakby każde inne doznane cierpienie…

– Duża część moich awangardowych kolegów kompozytorów i krytyków muzycznych znających moje dotychczasowe próby z minimalizmem, serializmem, atonalnością i stawianiem na piedestał dysonansów odsądziła mnie od czci i wiary, a niektórzy wręcz nazwali mnie „muzycznym Nikiforem” i zupełnie do nich nie docierało, że dla mnie to właśnie ta klasycznie tonalna symfonia była najwyższym przejawem awangardy…

– A później życie spłatało mi figla. W 1991 roku, piętnaście lat po skomponowaniu symfonii, powstało brytyjskie radio „Classic FM”, a chwilę później mało znani wówczas wykonawcy nagrali płytę z moją symfonią, a że każdy z nas kogoś kiedyś stracił i niejeden raz przeżywał z tego powodu ból i cierpienie to coś się stało, coś się obudziło…

– Słuchacze radia nieustannie żądali odtwarzania fragmentów mojej symfonii, a reszty dopełniły tworzone w radiu i w prasie legendy o tym, jak to wzrosło zużycie wody w Stanach i na Wyspach, bo zasłuchane wzruszone gospodynie domowe nie zakręcały kurków z wodą oraz o tym, jak zwiększyła się ilość korków na brytyjskich i amerykańskich drogach i autostradach, bo kierowcy zatrzymywali samochody, nie mogąc dalej jechać z zalanymi łzami oczyma… – Górecki wreszcie się uśmiechnął miną kpiarza, ale ja wcale nie byłem pewien, czy on naprawdę żartuje…

– Ja tego naprawdę nie chciałem… to w ludziach coś się obudziło… – powiedział Henryk, czym dał do zrozumienia, że zakończył wypowiedź.

Penderecki już otworzył usta, aby coś dodać od siebie, ale Górecki położył mu dłoń na ramieniu, jednocześnie wzrokiem prosząc o zakończenie tematu. Zauważyłem ten gest i zmieniając temat, zwróciłem się do Pendereckiego:

– Ładne kwiatki, nieprawdaż?

– Nie daj się Mistrzu zwieść lekkiemu tonowi tego, co mówi dziś Henryk. Uwierz mi, że wielu przy tej jego symfonii płakało…

INSPIRACJA WPISU: