Naprawdę zupełnie niechcący sprawiłem dzisiaj przykrość Schubertowi. Rozmawialiśmy podczas spaceru o jego „Niedokończonej”, a Franz z ochotą podpowiadał mi kolejne ciekawe wykonania tej symfonii. On wciąż okazuje mi takie uwielbienie, że aż czuję się tym zakłopotany. Może właśnie dlatego, że mam nad nim tak wielką emocjonalną przewagę nie za bardzo troszczyłem się o jego uczucia. No wiem, to nieładne, może nawet podłe…

Franz opowiadał o kolejnych wykonaniach „Ósmej”, a w którymś momencie powiedział, że w tym samym roku skomponował jeszcze fantazję na fortepian, której nadano przydomek „Wędrowiec”, bo wykorzystywała motyw z wcześniejszej pieśni o takim właśnie tytule.

Nie zauważyłem tego, że Franza aż rozpiera duma z tej fantazji i najpierw pominąłem ten wątek całkowitym milczeniem, a gdy Schubert ponownie próbował nakierować rozmowę na temat fantazji, dość szorstko odpowiedziałem mu, że nie znam tego utworu i nigdy dotychczas go nie słyszałem.

Schubert zamilkł i z trudem ukrywał swoje rozgoryczenie, a chwilę potem pożegnał się dość jak na niego chłodno i powędrował samotnie w drugą stronę parku. Z daleka zobaczyłem, jak zatrzymuje się obok siedzącego na ławeczce Liszta i coś mu z przejęciem opowiada. Ferenc wstał gwałtownie i szybkim krokiem wyraźnie próbował mnie dogonić. Zaciekawiony zwolniłem, a gdy zrównał się ze mną, usłyszałem jego zadyszany głos:

– Czy wiesz Mistrzu, że jedną z największych moich obsesji stał się „Wędrowiec” Schuberta. Opracowałem tę jego fantazję na fortepian i orkiestrę, na dwa fortepiany, zredagowałem jej partyturę, dodając kilka własnych interpretacji i całkowicie przerabiając zakończenie i z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że wszystkie te moje zmiany wcale nie poprawiły oryginału…

– Fantazja jest tak technicznie trudna, że sam Schubert nie potrafił jej zagrać prawidłowo, stwierdzając, że „grać ją może tylko diabeł”. Chyba właśnie to wyzwanie tak mnie zafascynowało, że pokochałem tę fantazję, jak swoje dzieło. To naprawdę diabelskie wyzwanie diabelnie trudnego do odegrania utworu. Wyzwanie w sam raz dla mnie…

Dowiedziałem się od Liszta, że w fantazji Schubert wykorzystał osiem taktów swojej pieśni sprzed kilku lat, w której opisywał uczucia wędrowca, chyba wędrowca zagubionego, bo zgodnie z tekstem pieśni widzi on tylko zimne słońce, uschnięte kwiaty i powszechny uwiąd życia, które sprawiają, że czuje się w swojej podróży jak nieszczęśliwy obcy, zadający wciąż pytania o kierunek wędrówki, by w finale pieśni usłyszeć, że szczęście jest akurat tam, gdzie wędrowiec trafić nie potrafi…

Zasłuchany w opowieść Ferenca nawet nie zauważyłem momentu, w którym zmieniliśmy kierunek spaceru, stając po chwili tuż przy Schubercie, który spoglądał na Liszta z wyraźnym wyrzutem. Jakoś musiałem wybrnąć z tej sytuacji:

– Jakie to szczęście, że nigdy dotychczas nie słyszałem twojego „Wędrowca” – powiedziałem do nieco zdumionego Schuberta.

– Bardzo tęsknię za piękną muzyką, której słucham po raz pierwszy, a Liszt narobił mi na twoją fantazję niesamowitego apetytu. Zapraszam was obu do mnie na odsłuch „Wędrowca”. Po opowieściach Ferenca czuję wyraźne podekscytowanie czekającą mnie nową muzyczną podróżą i mam nadzieję, że nie będę tą wędrówką rozczarowany…

Patrzyłem na roztapiającego się Schuberta i myślałem sobie, jak łatwo samymi słowami uczynić kogoś szczęśliwym… Teraz czas na czyny!

– Chodźmy!

INSPIRACJA WPISU: