Przez większość czasu trwania opowieści Satiego starałem się obserwować nieznajomego, stojącego tuż obok, a jednak jakby w oddali.

Wydawał mi się zagubiony i zupełnie nie pasował do rozbawionego towarzystwa zebranego wokół Eryka. Miałem wręcz wrażenie, że rozglądając się skrycie wokół siebie, szukał sposobu, by ulotnić się stamtąd jak najprędzej. Od czasu do czasu, gdy myślał, że tego nie widzę, spoglądał na mnie bacznym wzrokiem, poprawiając swą niesfornie przerzedzoną, rozrzuconą po bokach siwą fryzurkę.

Gdy pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem w stronę swojego stolika, natychmiast czujnie podążył za mną, a gdy zrównał ze mną krok, powiedział głosem silnym barwą i niepewnym w tonie:

– Nazywam się Kilar i bardzo potrzebuję twojej rady, mistrzu.

Natychmiast przypomniał mi się mój ziemski melotuman słuchający przed kilkudziesięciu laty „Krzesanego” pod dyrekcją Witka Rowickiego we wrocławskim kościele i od razu wiedziałem, że rozmowa będzie ciekawa.

Zjedliśmy kiepski dziś obiad wspólnie przy moim stoliku, a zaraz po deserze przeszliśmy do ogrodu na poobiedni spacer.

Okazało się, że Wojtek, bo tak ma na imię mój nowy znajomy, miał do wyboru pośmiertny pobyt w naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka lub w jego filii dla kompozytorów muzyki filmowej. Zdecydował się na filię i kilka lat tam wytrzymał, a teraz dotarł do nas…

– Mam rok na podjęcie ostatecznej decyzji – powiedział, zgarniając pożółkłe liście opadnięte na ławeczkę, na której zamierzaliśmy usiąść.

Od słowa do słowa stanęło na tym, że posłucham kilku jego kompozycji, które on sam uznawał za klasyczne, a później wysłucham jakiejś jego muzyki napisanej specjalnie do filmów. Dopiero wtedy spróbuję mu doradzić…

Ku mojemu zdumieniu Wojciech nie wybrał „Krzesanego”, lecz poprosił mnie o wysłuchanie jego XX-wiecznej mszy dla pokoju, obiecując jednocześnie, że jutro lub pojutrze przyniesie coś filmowego.

Spodziewałem się popisów i błyskotek mających mnie zachwycić, a dostałem kontemplacyjną, modlitewnie medytacyjną muzykę, w której śpiewacy wykonujący liturgiczny tekst mszy otoczeni byli muzyką tak dyskretną i pokorną, że łatwo mogłem sobie wyobrazić ascetycznych mnichów modlących się w średniowiecznym klasztorze.

Zachwycony, chciałem natychmiast udać się do Kilara po więcej utworów, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć, w którym pokoju został ulokowany. Musiałem czekać aż do kolacji…

Czekałem w stołówce naprawdę długo, ale Kilar nie przyszedł. Zawiedziony, wróciłem do siebie i sam wyszukałem w Nekronecie listę jego kompozycji, która mocno mnie zdumiała. Nie licząc pierwszych kilku lat twórczości, Kilar przez całe swoje życie komponował muzykę klasyczną i filmową naprzemiennie! Miał udział w przygotowaniu ścieżek dźwiękowych do 120 filmów. Pewnie dlatego nie przyszedł na kolację, pewnie wybiera kilka z nich na jutro dla mnie.

No cóż, poczekam…

Wróciłem do siebie i jeszcze raz włączyłem mszę Kilara. Przez chwilę czułem się prawie jak papież Jan Paweł II, przed którym prezentacja, tak jak za dawnych wieków, nobilitowała i sama w sobie była błogosławieństwem, czego doświadczył osobiście Kilar. A gdy w finale mszy wybrzmiały wielokrotnie powtarzane słowa „Obdarz nas pokojem”, chciałem również i ja dołączyć do tego modlitewnego chóru.

Tak, właśnie tak: Obdarz nas pokojem!

INSPIRACJA WPISU: