Miałem nadzieję, że Fryderyk nakłoniony przez Schuberta do wyjścia ze swojego pokoju, poczuje się dobrze w DNM-owym towarzystwie i stanie się trwałym elementem naszego kolorytu. „Artystów” u nas naprawdę wielu… Po cichu liczyłem, że Chopin jeszcze bardziej ubarwi naszą paletę charakterów i charakterków…

Wielokrotnie słyszałem, zwłaszcza od Liszta, o niezwykłej umiejętności Chopina do naśladowania, a w przypływie dobrego samopoczucia i humoru, również do parodiowania znanych mu osób. Chętnie bym go zobaczył i usłyszał, jak odgrywa rólkę podchmielonego Schuberta, rozrechotanego Mozarta czy intelektualnie zadumanego Mendelssohna. Chętnie też zobaczyłbym siebie samego oczami Fryderyku. Mógłbym się mocno zdziwić…

Wszystko wskazuje jednak, że na popisy Chopina jako parodysty trzeba będzie jeszcze poczekać, a winnym tego będzie jego przyjaciel Liszt.

Podobno nikt tak bardzo nie jest w stanie skrzywdzić lub zranić, jak przyjaciel lub ukochana osoba. Znając najczulsze punkty i najbardziej skrywane tajemnice, potrafią jednym słowem dotknąć aż do bólu, tym bardziej niezrozumiałego im z bliższego sobie źródła pochodzi.

Ucieszony na widok Fryderyka Liszt już po kilku powitalnych zdaniach i po demonstracyjnym okazywaniu innym mieszkańcom naszego Domu, jak blisko dopuszcza go do siebie Chopin, powiedział na tyle głośno, aby słyszeli go wszyscy oczekujący w stołówce na deser:

– Słyszałeś, co mówią o Delfinie?

Jeśli kiedykolwiek słyszeliście syk świecy gaszonej poślinionymi palcami i widzieliście dymek z knota uciekający z ginącego światła, to tak właśnie gasł Chopin. Wokół niego zrobiło się mroczno i była to pewnie jedna z tych chwil, w których niejeden raz siadał kiedyś samotny i tworzył nokturny.

Liszt nawet nie zauważył, że światło zgasło…, odwrócił się do Fryderyka plecami i, tak, jak zawsze za życia, rozpoczął nieświadomą chyba rywalizację z Chopinem o uwagę zebranych:

– Ja w miłości zazdrościłem Fryderykowi romantycznego podejścia, a on mi fizyczności. On częściej wzdychał, a ja… no cóż, powstrzymam się od szczegółów, bo są tu również damy. Tak samo było w muzyce. Oddałbym duszę diabłu, by umieć tak komponować, jak Chopin, ale za to on marzył o tym, by grać tak, jak ja. Prawda, Fryderyku?

Liszt obrócił się, szukając potwierdzenia u przyjaciela, ale Chopina już przy nim nie było…

Niezrażony, a może nawet zadowolony z takiego obrotu spraw, Franz kontynuował:

– On miesiącami wzdychał do młodziutkiej śpiewaczki Konstancji Gładkowskiej i choć, jeśli dobrze rozumiem – Liszt puścił „oczko” do zebranych wokół niego – jego łoże nie poznało nowych gości, to jednak…

Liszt zawiesił głos, a ja przez chwilę, tak mi się przynajmniej wydawało, zobaczyłem w jego oczach zazdrość i smutek. Z wyraźnym wysiłkiem pozbywał się niechcianych myśli, przymknął powieki, lekko potrząsnął głową i dokończył:

– … to jak on ją opisał w tym zwiewnym, onirycznym „Larghetto” z koncertu f-moll jest naprawdę niezwykłe. Wiele razy byłem pieszczony, ale takiej ekstazy, jak podczas grania i słuchania tego opisu jego ukochanej, nigdy nie przeżyłem…

Liszt znowu zamilkł i dopiero głos z sali z rosyjskim akcentem podobnym jak u Strawińskiego sprawił, że Franz podniósł głowę, szukając osoby, która zadała mu pytanie:

– A jaki to ma związek z Delfiną i dlaczego sam Chopin nie chciał o niej mówić, uciekając chyba do swojego pokoju?

Liszt westchnął głęboko, jakby przyszło mu mierzyć się z wielkim wyzwaniem, przysiadł na krzesełku i powolutku, cedząc słowa, jakby ważył wagę każdego z nich, rozpoczął:

– Po wyjeździe Chopina z Polski kontakt z Konstancją był coraz rzadszy, aż w końcu po jej zamążpójściu całkowicie wygasł, podobnie zresztą jak jej śpiewacza kariera. Paryskie salony były jednak pełne kobiet. Były piękne, były mądre i była też Delfina Potocka… Ktoś mi powiedział niedawno, że ta niezwykła kobieta obdarzyła swoimi wdziękami niemal całą Europę, jakby przeczuwając przyszłe zjednoczenie większości kontynentu. Coś w tym było…

– Cała Europa pożądała tej pięknej, mądrej i pozbawionej moralnych zahamowań kobiety, choć prawdę powiedziawszy, większość opinii o niej pochodzi wyłącznie od pożądliwych samców i wcale nie muszą być one prawdziwe ani kompletne. Nie zamierzam zaglądać Chopinowi do sypialni, ale powiem wam jedno: ta piękna Polka tak mocno zaistniała w życiu Fryderyka, że przy pierwszym wydaniu swojego koncertu, który pisał z myślą o Konstancji, zmienił dedykację i poświęcił go Delfinie Potockiej.

– Od wielu dziesięcioleci setki naukowców, historyków muzyki, dziennikarzy i wielbicieli muzyki Chopina próbują się dowiedzieć czegoś więcej o relacjach Fryderyka i Delfiny, często podobnie tak, jak ja szukając ich śladów w alkowie Chopina, jakby to było dla niego najważniejsze. Może dla mnie by było, ale chyba nie dla niego…

Nagle spod drzwi wyjściowych ze stołówki odezwał się głos brzmiący identycznie, jak ten wydobywający się z Liszta:

– Może rzeczywiście trzeba było się nią dzielić z całą Europą, ale gdy umierałem… – głos zamarł na chwilę – … ale gdy Chopin umierał, to Delfina Potocka przyjechała do niego z Nicei i do ostatnich jego chwil grała mu na fortepianie i śpiewała głosem, który tak bardzo uwielbiał…

Wyraźnie wzruszony głos spod drzwi zadrżał, ale po chwili ponownie przybrał brzmienie jak u Liszta:

– Podobno umierający Chopin miał powiedzieć, że „Bóg dlatego się ociągał, by przyjąć mnie do siebie, bo chciał mi sprawić przyjemność i pozwolił mi ją jeszcze ujrzeć”.

W stołówce zapadła taka cisza, że wszyscy mogli usłyszeć, jak gdzieś pod drzwiami znowu zapłonęła świeca…

INSPIRACJA WPISU: