Jak można było się spodziewać, życzliwi szybko donieśli Mozartowi o wczorajszym spotkaniu u mnie, a ten obraził się i na mnie i na wszystkich moich gości. Chodzi z naburmuszoną miną i widać wyraźnie, ze z trudem powstrzymuje się, aby nie wypiąć się w moją stronę… Trudno, to już nie pierwszy raz… Na szczęście szybko mu mija ten stan. Jakoś go udobrucham… Chyba nawet mam na to sposób…

Ominąłem Wolfganga, jakbym go nie widział, podszedłem do swojego stołówkowego stolika, wyjąłem z kieszeni kilka płyt i z pietyzmem ułożyłem je w stosik, zostawiając na wierzchu wykonanie Ojstrachów — ojca na altówce i syna na skrzypcach.

Upewniłem się, że Wolfi zauważył wyjęte przeze mnie płyty, dla pewności podniosłem wierzchnią tak, aby mógł zauważyć duże litery na okładce, po czym odłożyłem ją na stosik i niespiesznie skierowałem się po posiłek. Tak, jak przewidywałem, Mozart nie wytrzymał i natychmiast, gdy zniknąłem mu z pola widzenia, podszedł do mojego stolika…

Gdy wróciłem z talerzem pysznie pachnącej grochówki, Wolfgang nadal był naburmuszony, ale jednak się odezwał:

– Koniecznie dołóż Ionę Brown z Larsem Andersem Tomterem…

– To absolutne arcydzieło, Wolfgangu…

– No przecież wiem…

– A zdajesz sobie sprawę, że ponieważ nie zachował się oryginał tej cudnej symfonii koncertującej, to zdarzają się tacy, którzy podają w wątpliwość twoje autorstwo tej perełki…

Wolfgang poczerwieniał z wściekłości, a w końcu wygulgotał:

– A pokażcie mi kogokolwiek innego, kto umiałby coś takiego wówczas skomponować. To nonsens i bzdura. Kto śmie coś takiego twierdzić i na jakiej podstawie?

– Przez wiele lat o każdym nowym utworze i o każdym swoim występie pisałeś w listach do ojca i do swojej ukochanej matki, a o tej symfonii koncertującej na skrzypce i altówkę nie napisałeś ani jednym słowem…

Wolfgang wyraźnie spoważniał i widać było, że intensywnie myśli nad tym, co usłyszał, aż w końcu roześmiał się piskliwie, klepnął po udach i zaczął swą opowieść:

– Od 1773 roku służyłem u nowego arcybiskupa Salzburga — Hieronima Colloredo. Nienawidziłem i jego, i całego Salzburga. Czułem się stłumiony i niedoceniany. Na dodatek wciąż oczekiwano ode mnie komponowania dzieł kościelnych, a ja chciałem śpiewać pełnym głosem swoich możliwości. Latem 1777 miałem już naprawdę dość…

– Zwróciłem się do Colloredo z prośbą o zwolnienie z pracy w celu wyjazdu do Francji, aby tam znaleźć zatrudnienie i poszerzyć swoje muzyczne horyzonty. Zamiast chrześcijańskiego błogosławieństwa dostałem „kopa w tyłek”, a z pracy wyrzucono również i mojego ojca… Wtedy wcale mnie to nie zmartwiło…

– W poszukiwaniu pracy wyruszyłem w towarzystwie matki do Monachium, Mannheim i Paryża. Usłyszałem wiele świetnych orkiestr, wielu genialnych dyrygentów i wiele pięknej muzyki, ale stałej pracy dla siebie nigdzie nie znalazłem… Nie byłem już dawnym cudownym dzieckiem i znalezienie stabilnej pracy okazało się trudniejsze, niż się spodziewałem…

– Gdy po kilkumiesięcznej chorobie zmarła w Paryżu moja matka Anna Maria zostałem zmuszony do powrotu do domu i ponownej pracy dla Colloredo jako nadworny organista. To nie mogło jednak trwać zbyt długo. Byłem zgorzkniały, rozgoryczony i urażony swoim statusem w Salzburgu. W jednej z rozmów z ojcem powiedziałem mu wprost: „Przysięgam wam na mój honor, że nie mogę znieść Salzburga, ani jego mieszkańców…”

– Chciałem komponować muzykę, jaką grano w Paryżu. Tam najmodniejsze były wtedy symfonie koncertujące na kilku solistów, od dwóch do dziewięciu. Byłem pewien, że i ja potrafię tak pisać, ba, pewien byłem, że potrafię robić to wielokrotnie lepiej…

– Na dowód, dla samego siebie i w hołdzie dla zmarłej matki spróbowałem… Zarzuciłem wprawdzie próbę kompozycji na skrzypce, altówkę i wiolonczelę, ale druga próba była mi już dużo bliższa — wybrałem skrzypce dla ojca i altówkę dla siebie… Żeby nie dać się przytłoczyć ojcu ustaliłem wyższy niż zazwyczaj strój altówki, co pozwoliło mi uzyskać jej jaśniejszy dźwięk i lepszy rezonans…

– Uwielbiam altówkę i wielokrotnie świadomie wybierałem ją zamiast skrzypiec. Chciałem być bardziej pośrodku muzyki. Do dziś pamiętam, ile radości sprawił mi kameralny koncert z Haydnem, Dittersdorfem i Vanhalem. Moja altówka była sercem muzyki… – rozkręcał się Wolfi.

Postanowiłem mu przerwać, bo niestety stygła mi grochówka…

– Powiedz mi Wolfgangu, jaki związek ma to wszystko z podejrzeniem niektórych, że to nie jest twoje dzieło?

– Jeśli argumentem za tą tezą ma być brak informacji w korespondencji z rodzicami, to pomyśl sam Ludwisiu…

– Wybacz, ale naprawdę nie rozumiem…

– A do kogo miałem pisać, jeśli mama nie żyła, a ojciec siedział wówczas za ścianą w rodzinnym domu w Salzburgu…?

INSPIRACJA WPISU: