Coraz częściej docierają do mnie sygnały, że niektórzy mieszkańcy DNM-u rzeczywiście zaglądają do mojej kroniki. Wciąż mnie to zaskakuje, ale nie powiem, to całkiem miłe uczucie…

Dzisiejsze śniadanie jakoś nie przypadło mi do gustu. Podobno kuchenny dyżur przypadł jakimś młodym, którzy na wszystkie możliwe sposoby odmieniają słowa dieta, kalorie, zdrowe odżywianie i nie dociera do nich, że tutaj te ich wymysły nie mają najmniejszego sensu. Ja chcę na posiłki nektar w różnych smakach i ambrozję na tysiąc sposobów podaną i już… Eksperymentować mogę, byle nie za często…

Tak samo myślę o muzyce. Mogę słuchać każdego rodzaju, każdej epoki i każdego gatunku, ale kanon musi trwać przy mnie wiernie, żebym w każdej chwili miał do czego wracać. Swoją drogą to mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach mocno poszerzyłem zawartość tego swojego muzycznego kanonu…

Tkwiąc w zadumie, stanąłem przed postacią zagradzającą mi wyjście ze stołówki. Podniosłem wzrok i zobaczyłem uśmiechniętego od ucha do ucha Gioacchino…

– Zauważyłem, że planujesz w kronice wpis o „Weselu Figara” i przepuszczę cię Mistrzu dopiero wtedy, gdy obiecasz mi, że wcześniej napiszesz o moim „Cyruliku sewilskim” – śmiał się Rossini.

– Bardzo nie lubię takich dyktatów, co cię opętało i czemu tak się śmiejesz?

– Przeczytałem libretto do „Wesela” i bardzo mnie rozbawiły te dalsze losy moich bohaterów.

Dopiero teraz mnie zaciekawił…

– Jak to dalsze losy, przecież „Cyrulika” napisałeś ze trzydzieści lat później po Mozarcie. Coś musiałeś pokręcić!

– To rzeczywiście trochę skomplikowane, ale pozwól, że wyjaśnię…

Nie czekając wcale na pozwolenie, Gioacchino uwolnił przejście i gestem ręki zaprosił mnie na wspólny spacer, wciąż uśmiechając się do mnie, a raczej chyba sam do siebie…

– Obie opery bazują na komediach Pierre’a Beaumarchais. W 1782 roku, a więc 10 lat przed moimi urodzinami swojego „Cyrulika” skomponował Giovanni Paisello i odniósł z tą operą wielki sukces od Petersburga, Warszawy i Paryża aż po Rzym i większość włoskich scen. Opera Paisello była tak popularna, że moje plany wykorzystania tego samego tekstu uznane zostały za objaw zarozumiałości, a nawet i zuchwalstwa. Próbowałem ukryć fakt kopiowania pomysłu Paisello nadając swojej operze inny tytuł: „Almaviva lub zbyteczna ostrożność”, ale to nie pomogło.

– Na premierę mojej opery przyszło tylu zwolenników Paisello, że wszystko poszło nie tak. Na scenę wpuszczono kota, na moją głowę wylano kubeł zielonej farby, a gitarę hrabiego Almavivy specjalnie rozstrojono. Istny dramat i totalna klapa…

– Byłem tak załamany, że następnego dnia nie poszedłem na przedstawienie. Głównie dlatego, że nie udało mi się zmyć do końca tej zielonej farby… Możesz sobie Mistrzu wyobrazić, jak wielkie było moje zdumienie, gdy po tym drugim przedstawieniu przyszli pod mój dom moi zwolennicy, wiwatując na moją cześć i fetując narodziny nowego króla włoskiej opery… To było niezwykłe i niezapomniane…

– No, a jaki to ma związek z Mozartem?

– Wolfgang napisał swoje „Wesele”, będące kontynuacją losów Figaro, Rozyny i hrabiego Almavivy cztery lata po Paisello… Mnie jeszcze wtedy nie było na świecie.

– Wyszło wiec na to, że po latach dorobiłeś do Mozarta początek historii jego bohaterów…

– Tak jakoś wyszło…

– A tak zmieniając temat, czy tobie smakowało dzisiejsze dietetyczne śniadanie?

– Nawet mnie nie pytaj. Wiesz, jakim byłem smakoszem za życia. Do dziś cieknie mi ślinka na wspomnienie „tournedos Rossini”, czyli steku podawanego z sosem z madery i z truflami, który stworzył dla mnie słynny kucharz Marie-Antoine Carême…  Takiej kuchni tutaj nie ma… Ech…

INSPIRACJA WPISU: