Dość mocno rozmarzyłem się wczoraj wspomnieniami spacerów po podwiedeńskim Heiligenstadt. Dobrze, że skomponowałem „Pastoralną”, może to jeden z niewielu moich utworów, który napisałem przede wszystkim dla siebie.

Wielu z nas kompozytorów przenosi na papier nutowy swoje zachwyty, euforie i górnolotne wzloty lub też dramatyczne upadki, bolesne ciosy lub miłosne zawody. Niejeden raz zdarzało się, że emocje mijały, a ich materialny dowód spisany w partyturze pozostawał jak cierń.

Tak właśnie było z Alexem Zemlinskim. Zrozpaczony utratą miłości nie chciał się użalać publicznie i skrył swą opowieść o bólu i cierpieniu pod przykrywką bajki Andersena.

W swej naiwności myślał, że nikt się nie domyśli, że piękny książę z bajki to Alma Schindler, która porzuciła go, wychodząc za Mahlera, głównie z tego powodu, że według rodziny i przyjaciół Almy Alex był dla niej za niski — wzrostem i społecznie.

Zemlinsky chyba nie zdawał sobie do końca sprawy, że usytuowanie siebie samego w pozycji cierpiącej Syrenki jest dla wielu w naszym środowisku tak czytelne, że aż śmieszne, może nawet żenujące…

Mimo tego zabieg okazał się skuteczny. Zemlinskiemu za obietnicę wycofania „Małej Syrenki” udało się doprowadzić do ponownego nawiązania kontaktów z Almą. I choć były to już wyłącznie kontakty towarzyskie, to jednak mógł ją widywać i łudzić się jej przyjaźnią, nie widząc jednak, że przyjaźń ta podszyta została szantażem.

Zemlinsky dotrzymał tajemnicy. Wycofał publikację „Małej Syrenki”, lecz na szczęście nie zniszczył rękopisu. Odnaleziono go dopiero osiemdziesiąt lat później i, o ironio losu, to właśnie ta kompozycja przywróciła światu Zemlinskiego jako kompozytora.

Czyżby zadziałał czar baśni? No to cóż… Czas na bajkę:

Dawno, dawno temu w głębinach mórz o błękitnej wodzie, wśród kolorowych raf żyła sobie Mała Syrenka. Tak ją nazywano, bo była najmłodszą z sześciu sióstr. Każda z nich po ukończeniu piętnastego roku życia mogła wypłynąć na powierzchnię wody i oglądać utęskniony, bo tajemniczy i niedosięgły świat ludzi. Mogły zbliżać się do statków, mogły podpływać do brzegu, oglądając rozświetlone miasta i fruwające w powietrzu śpiewające ryby, które ludzie nazywali ptakami.

Gdy na morzu spotykały statek zagrożony sztormem, to chcąc umilić marynarzom walkę z żywiołem, śpiewały im swymi cudownymi głosami, nie widząc jednak z oddali, że śpiew ten dociera do nich jako odgłos nadchodzących fal i napawa ich panicznym strachem. Lubiły oglądać statki, bo tam widziały i słyszały ludzi żywych. W wodzie każdy z tych, który dopływał w ich głębiny, był niemy, nieruchomy i nadęty…

Słuchając opowieści o powierzchni morza i o ludziach na jego brzegu Mała Syrenka nie mogła doczekać się 15 urodzin, a gdy w końcu nadeszły wypłynęła z siostrami i leżąc na grzbietach fal, rozkoszowała się widokiem.

Pierwszy statek, jaki zobaczyła nie od spodu, był oświetlony jak rozgwieżdżone niebo i rozśpiewany jak rozmowy fruwających ryb. Na statku odbywały się 16 urodziny niezwykle urodziwego księcia. Mała Syrenka na widok księcia poczuła w swym dziewiczym ciałku taki prąd, jakby poraziła ją ławica elektrycznych ryb.

Wpatrzona w księcia nie usłyszała na czas nadchodzącego sztormu i oprzytomniała z miłosnego amoku dopiero w chwili, gdy poczuła na sobie pierwsze spadające odpryski tonącego statku. Jedyną jej myślą było wówczas ratowanie księcia. Gdy statek zatonął, pływała pomiędzy topielcami wyszukując tego, który miał odmienić całe jej przyszłe życie. Odnalazła go w ostatniej chwili. Pierwszą jej myślą było to, by zabrać go do domu, ale przypomniała sobie, jak pod wodą wyglądają utopienie ludzie…

Ostatkiem sił doholowała księcia do brzegu, a gdy zobaczyła w oddali budynek z krzyżem, wyciągnęła księcia na plażę, pogładziła jego jasne włosy, delikatnie ucałowała i wróciła do wody. Chcąc wywołać z klasztoru ludzi, zaczęła śpiewać głosem pięknym i wzywającym.

Po chwili z klasztoru wyszła grupka kobiet i dziewcząt, które ocuciły księcia…

Syrenka wróciła do sióstr i przez wiele następnych dni i tygodni milczała o swoich przygodach. Gdy wreszcie zdecydowała się przerwać milczenie, zapytała o sposób dotarcia do świata ludzi. Dowiedziała się, że jedyną drogą ku temu jest zawarcie układu z syrenią czarownicą, która w zamian za śpiewający język syreny przyrządzi z własnej krwi eliksir, który zdoła zmienić syrenią płetwę w parę nóg.

Czarownica uprzedziła Syrenkę, że pozbawiona języka nie będzie mogła mówić, a każdy krok nowych nóg okupiony będzie niesamowitym bólem. Mimo tego owładnięta tęsknotą za księciem Syrenka zdecydowała się na potworny zabieg. Nie pomogły nawet ostrzeżenia czarownicy, że jeśli książę, dla którego tak bardzo poświęcała się Syrenka, pokocha i poślubi inną, to Syrenka umrze o północy tego dnia.

Pozbawiona języka Syrenka nie mogła nikomu powiedzieć, jak potworny czuje ból przy każdym kroku swych nowych nóg. Z zewnątrz wyglądało, że porusza się lekko, zwiewnie, finezyjnie, lecz towarzyszący temu ból zatruwał jej myśli. Z pomocą fruwających ryb nazywających same siebie mewami odnalazła księcia, a on zauroczony jej zwiewnością i urodą zaopiekował się nią i pozwolił jej… spać przed drzwiami do swojej komnaty…

Niema Syrenka nie mogło mu wyjawić, że to ona uratowała go z topieli. Nie chciała też wykorzystywać tego do zdobycia uczuć księcia. Trwała przy nim cicho i niemalże służalczo, co tak rozczulało księcia, że w końcu powiedział pewnego dnia Syrence, że ją w jakiś sposób pokochał i… że tylko jej może wyjawić swoją największą tajemnicę.

Okazało się, że książę jeszcze bardziej niż Syrenkę kochał nieznajomą, którą zobaczył przez chwilę na plaży, gdy oprzytomniał po katastrofie statku, na którym obchodzono jego urodziny.

Książę mówił Syrence o swojej tęsknocie za nieznajomą, a biedna niema Syrenka coraz bardziej cierpiała. Syreny nie potrafiły płakać, ale ona czuła, jak gorzkie łzy wewnątrz jej delikatnego ciałka spływają jej aż do trzewi. Najgorsze było jednak dopiero przed nią…

– W ostateczności mógłbym się ożenić z tobą. Tak bardzo mi ją przypominasz — powiedział książę.

„W ostateczności…” – Syrenka łkała bez łez, a rozmarzony wspomnieniem o nieznajomej książę niczego się nawet nie domyślał…

Długo można byłoby opowiadać dalsze losy Syrenki, ale na szczęście Książę spotkał w końcu Mahlera, to znaczy chciałem powiedzieć piękną nieznajomą z plaży…

Syrenkę w nagrodę za dobre serduszko i dobre uczynki uratowały powietrzne duszki ściągnięte na pomoc przez fruwające ryby i niby wszystko skończyło się szczęśliwie, ale… języka i płetwy jednak żal…

INSPIRACJA WPISU: