Zdarza się tak, że jedno wypowiedziane zdanie, jedna deklaracja wyznawanych wartości lub jeden dokonany czyn potrafią wpłynąć na czyjeś losy z siłą większą niż wieloletnie precyzyjnie zaplanowane scenariusze.

Gdy Siergiej Rachmaninow rezygnował z posady w moskiewskim Cesarskim Rosyjskim Towarzystwie Muzycznym po zwolnieniu z pracy jednego z pracowników tylko za to, że okazał się Żydem, absolutnie nie mógł przypuszczać jak daleko, i jak przez wielu gest ten zostanie zauważony i zapamiętany.

Nie skojarzy tego faktu ani z przyszłym zaproszeniem do stałego pobytu w Ameryce, ani z dziesiątkami pomocnych osób w amerykańskich mediach, wśród ludzi kultury, menadżerów i organizatorów muzycznych wydarzeń. Był niewątpliwie spektakularnym geniuszem, ale pomocnych dłoni nigdy nie za wiele…

Po rezygnacji z pracy w Moskwie postanowił odpocząć, ruszając wraz z rodziną do Szwajcarii i Włoch. Szybko zaczął tęsknić za Rosją, a gdy jeszcze zamieszkał w Rzymie w tych samych pokojach, w których gościł kiedyś u swojego brata Piotr Czajkowski, i gdy usiadł przy tym samym biurku, przy którym jego mentor tworzył „Damę pikową”, tęsknota stała się nie do zniesienia.

Tuż przed wyjazdem z Rosji otrzymał anonimowy list zawierający swobodne tłumaczenie wiersza Edgara Allana Poego o dzwoneczkach i dzwonach towarzyszących kolejnym głównym fazom ludzkiego życia, i przeżyte wówczas poetyckie doznanie stało się nieodpartym impulsem do przelania na nutowy papier tęsknoty za brzmieniem cerkiewnych dzwonów kołyszących jego wspomnieniami.

Nie znał jeszcze wtedy oryginału wiersza, lecz sama idea obecności dzwonów w życiu ludzi, zwłaszcza Rosjan, pobudziła go do napisania czteroczęściowej kompozycji, w której srebrne dzwoneczki sań brzęczące wesołością towarzyszą radości narodzin, złote senne dzwony weselne stają się z czasem coraz bardziej namiętne, mosiężne dzwonki alarmowe zwiastują pojawiające się w życiu dramaty, a żelazne żałobne dzwony cichną w finale wraz z końcem pogrzebowej ceremonii.

O ile w oryginale Poego opowieść o dzwonach kończy się optymistyczną radosną nadzieją, o tyle mroczna i skryta natura Rachmaninowa sprawiła, że nie potrafił się powstrzymać przed umieszczeniem w każdej z części swojej symfonii odniesień do śmierci symbolizowanej przez uwielbianą przez Siergieja melodię „Dies Irae”.

Ten motyw pojawia się nawet w części opisującej ceremonię ślubną, niosąc ze sobą uczucie lęku, niepokoju i niepewności…

Co ciekawe, najradośniejszym fragmentem całej symfonii jest krótki finalny zryw smyczków, towarzyszących pytaniom basu lub barytonu o to, kto uruchomił pożegnalne dzwony, jakby proszących o przedśmiertne wzbudzenie nadziei, i poprzedzających liryczne przejście orkiestry do wiecznego spokoju i trwałej ciszy…

Chyba nigdy nie zapomnę dnia, w którym Siergiej witał w naszym DNM-ie Jewgienija Swietłanowa. Młodziutki Swietłanow u progu swej dyrygenckiej kariery wybrał na egzamin kończący edukację w Konserwatorium Moskiewskim właśnie „Dzwony”, a kilkadziesiąt lat później śmiertelnie chory, na dwa tygodnie przed swoją śmiercią, pożegnał się z batutą niezapomnianym przejmującym wykonaniem tej symfonii, spinając klamrą całe swoje muzyczne życie.

Gdy stanął przed Rachmaninowem, nie odezwał się ani słowem, lecz pochylony jak przed królem czekał na jego pierwszy gest. Siergiej odczekał, aż ucichną ostatnie dźwięki powitalnego Alleluja, położył swe ogromne dłonie na barkach Swietłanowa, przyciągnął go do siebie i przytulił jak syna:

– „Dzwony towarzyszą każdemu Rosjaninowi od kołyski do grobu… Miłość do dzwonów jest nieodłączną cechą każdego Rosjanina”. „To moje ulubione dzieło”. Również ja, tak jak ty, dyrygowałem „Dzwonami” na ostatnim swoim koncercie…

Swietłanow delikatnie uwolnił się z uścisku i wyraźnie wzruszony szepnął:

– Dzięki tobie wciąż tak będzie na wieki… Towarzyszyły mi w ostatniej podróży. Dziękuję!

INSPIRACJA WPISU: