Miałem dziś nieprzyjemną rozmowę z Mendelssohnem. Na szczęście nie odbyła się w zatłoczonej stołówce, lecz podczas dyskretnego spaceru po bocznych alejkach DNM-owego ogrodu.

Felix, dość samozwańczo wczuwając się w rolę wskrzesiciela twórczości Bacha, zarzucił mi, że w zbyt prosty sposób potraktowałem kwestię temperamentu Johanna Sebastiana. Tak naprawdę to z niemiłego tonu jego wypowiedzi wynikało, że słowo „prosty” powinienem odczytać raczej jako „prostacki”.

Nie przeszkadzałem mu, gdy wyliczał wielkość komatu pitagorejskiego; nie odezwałem się ani słowem, gdy całą alejkę zapisał wyliczeniami komatu syntonicznego; z zaciekawieniem przyglądałem się, jak zamyka i otwiera spiralę koła kwintowego; kiwałem głową, gdy opisywał, jak to Neidhardt pomniejszył interwał kwinty o komat pitagorejski; uniosłem tylko brwi ze zdumienia, gdy zobaczyłem, że ogarnął nawet logarytmy, dające możliwość podziału oktawy na 1000 części (milioktawy) lub nawet 1200 (centy).

Gdy jednak po ponadgodzinnym wykładzie zaczął rysować na piasku jakieś kuliste bohomazy, które podobno wypatrzył na okładce partytury Bacha, nie zdzierżyłem. Na szczęście poznałem już Felixa na tyle dobrze, że doskonale wiedziałem, jak sobie z nim poradzić:

– A może w przerwie tego fascynującego wywodu posłuchalibyśmy jakiejś twojej muzyki? – zapytałem z absolutną pewnością reakcji Felixa na taką akurat propozycję.

– Może „Szkocką”? – zapytał już troszkę uprzejmiej.

– Wolałbym coś mocniejszego — zażartowałem, ale Mendelssohn albo nie zrozumiał, albo już mnie nie słuchał.

– To ostatnia z moich symfonii. Sam ją tak nazwałem w prywatnych rozmowach, ale oficjalnie nigdy tej nazwy nie użyłem. Prawdą jest, że pomysł na nią i na jej główny temat wymyśliłem podczas tej samej podróży po Anglii i Szkocji, podczas której wpadła mi do głowy uwertura „Hebrydy”. Pisałeś o niej, pamiętasz?

Nawet nie czekał na odpowiedź lub potwierdzenie. Myślami i wspomnieniami był już w edynburskim pałacu Holyrood podczas koronacji Mary na królową Szkocji. Kaplica, w której odbyła się ceremonia była podczas wizyty Felixa i jego przyjaciela Karla Klingemanna pozbawioną dachu, zarosłą trawą i bluszczem ruiną, a złamany w pół ołtarz nie potrafił już opowiadać o czasach swojej świetności.

Jeszcze bardziej ponury widok panował w sali, w której zabity został David Rizzio — domniemany kochanek Mary, a wcześniej kochanek jej męża lorda Darnleya. 9 marca 1566 roku w trakcie kolacji królowej i Rizziego do jadalni pałacu wkroczył jej mąż w towarzystwie kilkudziesięciu swoich zwolenników, oskarżył żonę będącą w szóstym miesiącu ciąży o cudzołóstwo, a następnie wyciągniętego zza jej pleców Rizziego zasztyletowano pięćdziesięcioma sześcioma ciosami.

Dla zakochanego w prozie Waltera Scotta młodego Mendelssohna metafizyczne wysłuchanie materialnych świadków tej fascynującej historii było niezwykle ekscytujące i pobudzające. Za samą Szkocją nie przepadał, kontestując zachowanie mieszkańców, klimat, jedzenie, a nawet muzykę ludową graną na stale rozstrojonych dudach, co przyprawiało go o „ból zębów”.

Co innego królewskie opowieści o zdradach, zbrodniach i zemście, bo lord Darnley przeżył tylko niecały rok, wylatując w powietrze po potężnej eksplozji domu w Kirk o’Field, w którym leczył się ze swym nowym młodym kochankiem z zarażenia kiłą.

Podobno proch do wybuchu dostarczył hrabia Bothwell, który trzy miesiące później został kolejnym mężem królowej Mary. Dodatkowym dowodem na udział hrabiego w dokonanej zemście stały się buty jego zwolennika pozostawione na miejscu zbrodni. Czyż to nie jest piękne?

Królowa Anglii Elżbieta I nakazała powołanie komisji do zbadania udziału królowej Szkocji w morderstwie lorda Darnleya, ale ponieważ nie było jednoznacznych dowodów na jej udział w tej zbrodni to rozstrzyganie winy trwało prawie dwadzieścia lat i zakończyło się straceniem Mary zaaranżowanym tak, by nie obciążyć Elżbiety I oskarżeniem o królobójstwo.

Tajna Rada Królowej wyznaczyła hrabiów Shrewsbury i Kent do kierowania egzekucją i zgodziła się utrzymać ten fakt w tajemnicy przed królową Elżbietą I, dopóki wyrok nie zostanie wykonany.

Patrzyłem na stojącego przede mną Felixa, który wpatrywał się pod swoje nogi, jakby próbował przypomnieć sobie widok krzyżyka wymalowanego czerwoną farbą w miejscu, gdzie zasztyletowano Rizziego. Nawet dziś wyglądał na mocno poruszonego swą wyobraźnią. Naprawdę nie dziwię się jego chęci opisania tych emocji muzyką.

– Nie było to proste, bo codzienność przykryła szkockie wspomnienia i ciężko było mi odnaleźć w sobie te fascynujące mnie kiedyś szkockie klimaty. Odnaleźć Szkocję w tej dokończonej kilkanaście lat później symfonii wcale nie było łatwo, o czym wstydliwie przekonał się Schumann — głos Felixa wyrwał mnie z zamyślenia, a przywołanie Roberta natychmiast wyostrzyło moją czujność.

– Po otrzymaniu kopii partytury mojej „Szkockiej” Robert napisał entuzjastyczną recenzję, będąc przekonanym, że pisze o symfonii „Włoskiej”. Doszukał się w mojej opowieści o Mary „włoskich obrazów o pięknie tak wielkim, że może wynagrodzić słuchacza, który nigdy nie był we Włoszech”.

Mendelssohn próbował ukryć lekko zażenowany uśmieszek, ale przychodziło mu to z ogromnym trudem. Nie chciałem jednak pastwić się nad Schumannem, więc nie poprosiłem Felixa o powtórzenie usłyszanej przed chwilą sensacyjki, choć bardzo mnie kusiło, by to uczynić. Postanowiłem jednak wykorzystać tę historyjkę do zbudowania puenty:

– To pokazuje, jak nawet najbliższym przyjaciołom trudno odgadnąć myśli kompozytora. Bez informacji z samego źródła to praktycznie niemożliwe. Jeśli zgadzasz się ze mną, to może udałbyś się do Bacha w kwestii jego temperamentu? Sami nic raczej nie wymyślimy…

INSPIRACJA WPISU: