Nadganiając zaległości wywołane słuchaniem Wagnera, postanowiłem odszukać dzisiaj Manuela de Fallę. Wielokrotnie widywałem go w stołówce, siedzącego w ciemnym kącie, z dala od okien i lamp i tę jego świadomą alienację składałem na karb skromności Manuela, o której głośno u nas na tyle, że niektórzy z mieszkańców DNM-u zastanawiali się, do jakiego zakonu należał za życia ten Andaluzyjczyk.

Czasami towarzyszył mu Ravel i muszę przyznać, że obaj oni wyglądali z tymi swoimi wielkimi głowami osadzonymi na szczupłym niskim korpusie jak nieziemskie istoty kryjące się przed światłem.

Jak na złość stolik w kącie stołówki pozostawał dziś pusty i chcąc nie chcąc, musiałem iść do pokoju de Falli. W korytarzu natknąłem się na Maurice’a, który właśnie wychodził od Manuela. Miałem wrażenie, że pokój jest celowo zaciemniony, kotary były zasłonięte, światło przytłumione, a sam de Falla siedział sztywno wyprostowany w stanowczo za dużym dla niego fotelu ustawionym w kącie pokoju.

– Myślę, że to nie najlepsza pora na wizytę – odezwał się Ravel.

Słysząc głos przyjaciela, Manuel drgnął na swoim siedzisku i bez odwracania się, zapytał:

– Zapomniałeś czegoś, Maurice?

– Przyszedł mistrz Ludwik, mam go wpuścić?

De Falla nie odezwał się, lecz wstał, choć przyszło mu to z wyraźnym trudem, podszedł do drzwi i spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek, powiedział:

– Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek do mnie przyjdziesz… – po czym zaprosił mnie gestem do środka, lecz zamiast wskazać mi miejsce na fotelu, sam ciężko na niego opadł.

Wciąż milczałem, mocno zaskoczony zastaną sytuacją, a Ravel, który z zaciekawienia lub z zatroskania postanowił pozostać w pokoju, podsunął mi twardawe krzesło. Usiadłem, wciąż uważnie przyglądając się de Falli.

– Niewiele skomponowałem w swoim życiu ważnych utworów, a tego, na którym zależało mi najbardziej, wcale nie udało mi się skończyć – cicho wypowiedział słowa de Falla.

– Ma na myśli kantatę „Atlantida” – dopowiedział Ravel, a ja udałem, że wiem, o czym obaj mówią i szybko, aby się nie domyślili, że nic nie słyszałem o tej kantacie, zmieniłem temat:

– Każdy z nas zna „Noce w ogrodach Hiszpanii”, „Trójgraniasty kapelusz”, „Czarodziejską miłość”, a twoje pieśni hiszpańskie doczekały się tak wielu transkrypcji, że nawet nie jestem pewien, czy wszystkie wynalazłem – mówiąc to, powstałem z krzesła, zbliżyłem się do Manuela i położyłem mu dłoń na ramieniu, a on zaczął leciutko drżeć. Cofnąłem dłoń…

– Każdy z tych utworów powstał, zanim się poważnie rozchorowałem – powiedział dość smutnym tonem de Falla – miałem zawroty i silne bóle głowy, byłem nieustannie zmęczony; ból głowy zależał nawet od układu ciała i od mojej postawy, a na dodatek bardzo bolały mnie oczy.

– Może trudno w to uwierzyć, ale ja po wypadku, który wywołał przewlekły krwiak podtwardówkowy lewej półkuli mózgu, miałem halucynacje muzyczne. Słyszałem muzykę w głowie, ale tylko na leżąco, a przy każdej próbie powstania, usiadnięcia, czy choćby uniesienia głowy, muzyka znikała – odezwał się Ravel.

– Miałem podobnie – szepnął de Falla – nie potrafię jednak rozróżnić skutku od przyczyny i albo to mój stan psychiczny wywoływał dysfunkcję oczu, albo raczej to właśnie to dręczące mnie ostre zapalenie tęczówki i ciała rzęskowatego doprowadzało mnie do szału i wpędzało w depresję. Dziś wiem, że mogło to być objawem innej choroby, takiej jak zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, gruźlica, reaktywne zapalenie stanów, trąd, a może nawet kiła lub rzeżączka. Jeszcze sobie nie wybrałem – uśmiechnął się de Falla.

Przypomniałem sobie swój ból oczu z powodu przewlekłego zapalenia trzustki, pomyślałem o ślepocie Bacha po nieudanej operacji oka i wspomniałem sobie halucynacje Schumanna słyszącego muzykę w głowie w efekcie kryzysu psychicznego lub na odwrót i dotarło do mnie, jak wielkim utrudnieniem dla komponowania muzyki jest niesprawny mózg. Niby oczywiste, ale kto z nas myślał o tym w dawnych czasach…

– Gdyby to była kiła, to miałbyś wyjątkowego pecha, przecież ty żyłeś zazwyczaj jak asceta – usłyszałem śmiejącego się Ravela.

– Miłości jednak zawsze pożądałem – odpowiedział uśmiechem Manuel, po czym zwrócił się ku mnie – dowodem na to są pieśni, o których wspomniałeś.

– Każda z nich mówi o szczęściu bycia zakochanym, o pragnieniu kołysania do snu owoców miłości, ale i o tęsknocie, o zdradzie, o nienawiści towarzyszącej umieraniu uczucia – Manuel promieniał, a ja coraz szerzej otwierałem oczy.

– Przecież w pierwszej z tych pieśni opowiadasz o splamionym płótnie, którego nikt nie chce kupić w sklepie, a w kolejnej o pieniądzu krążącym z ręki do ręki, który w końcu całkowicie traci swą wartość. Gdzie tu miłość? – nie wytrzymałem.

Ravel i de Falla wymownie spojrzeli na siebie, z trudem próbując ukryć politowanie dla mojej niedomyślności, aż w końcu odezwał się Manuel:

– Mistrzu, nie gniewaj się, ale ty chyba nigdy w swym życiu nie spotkałeś dziewicy…

INSPIRACJA WPISU: